Powerbanki i mata solarna w -30 stopniach czyli fotograf za kołem podbiegunowym

0

„Za tysiąc kilometrów skręć w prawo” – mówi głos nawigacji, kiedy zjeżdżamy z promu w Helsinkach. Szesnaście godzin później otacza nas biała pustka. Zero drzew, zero domów, zero zasięgu i całkowity brak prądu przez najbliższy tydzień. Właśnie po to tu przyjechaliśmy!

Jesteśmy na 70’ równoleżniku, jakieś 400 km na północ od koła podbiegunowego. To rejon Enontekiö – północna krawędź Finlandii. Tutaj przebiega słynny Arctic Trial, który prowadzi na Nordkapp, mijając po drodze najwyższy szczyt Finlandii Haltiatunturi (1328 m n.p.m.). Marzec to idealny czas na zimową wędrówkę – dni są już wystarczająco długie, a temperatury łagodne. No i zorze polarne – można je obserwować praktycznie każdej nocy!

Nie jesteśmy tu pierwszy raz. To nasze ukochane miejsce na reset głowy i całkowite oderwanie się od codzienności. Sam hiking nie jest bardzo wymagający. Chodzimy na nartach ciągnąc za sobą pulki z zapasami. Większość szlaków jest oznaczona, po drodze mijamy chaty wyposażone w kuchenki, drewno, są nawet naczynia! Najczęściej nie mamy tam żadnego towarzystwa poza samymi sobą. Telefony schowane są głęboko w plecakach. Bajka! Do czasu… kiedy zmieni się pogoda.

Ale kiedy zacznie wiać…

„Po co tyle tych tyczek?” Pyta Karolina wskazując na rząd kijków ustawionych po horyzont. Pod nartami twardy śnieg ubity przez skutery śnieżne, słońce świeci jak szalone, widoczność na kilkadziesiąt kilometrów. Ale wystarczy chwila, aby warunki zmieniły się o 180 stopni. A wtedy zaczyna być groźnie… Wiatr wzbija tumany śniegu i jest tak silny, że ledwo możemy ustać. Nawet zjazd z góry staje się wyzwaniem. Wszędzie dookoła otacza nas nieprzenikniona biała ściana, a ślady skuterów momentalnie zasypuje gruba warstwa świeżego kożucha. Temperatura potrafi spaść do -30 zamieniając nasze brwi, rzęsy i moją brodę w lodowe sople. Zawieja może być tak gęsta, że oddalona o 20 – 30 metrów chata staje się niewidoczna! Na takie przypadki trzeba być specjalnie przygotowanym…

Prąd się jednak przydaje

Przygotowanie do ciężkich warunków wymaga oczywiście odpowiednich umiejętności oraz ekwipunku. Bywa, że zła pogoda trwa 2 – 3 dni pod rząd, choć nam na szczęście nigdy się to nie zdarzyło. Dlatego bierzemy ze sobą odbiornik GPS, dzięki któremu jesteśmy w stanie odnaleźć najbliższe schronienie albo wysłać swoje położenie czy awaryjny sms przez telefon satelitarny. Bateria do GPS-a potrafi w tak trudnych warunkach rozładować się po jednym dniu. Jednak sam GPS to nie wszystko…

Kupa sprzętu do naładowania

Ten rok był wyjątkowy. Postanowiliśmy poświęcić nieco więcej czasu na fotografię i film. Karolina skupiła się na krajobrazach i przyrodzie a ja na realizacji filmu z naszej wyprawy. Jak więc nietrudno się domyślić, nasze zapotrzebowanie na prąd wzrosło niepomiernie. Do ładowania mieliśmy ze sobą między innymi:

  • Dwa aparaty fotograficzne Fuji XT4 i X-S10 (każdy zużywał baterię na dzień)
  • Dron Mavic DJi Air 2 (zużycie baterii następuje w ciągu pół godziny)
  • Telefon komórkowy iPhone SE2020 (do sterownia dronem)
  • Czołówki, lampka campingowa
  • Odbiornik GPS z telefonem satelitarnym
  • Osobisty sprzęt w postaci czytników e-booków

I tutaj przechodzimy do głównego punktu tego artykułu, czyli: w jaki sposób naładować tyle urządzeń, nie dysponując dostępem do prądu.

Sprawdź ofertę powerbanków w Cyfrowe.pl >>

Test panelu solarnego i power banków Xtorm

Co konkretnie testujemy?

2 akumulatory litowo-polimerowe:

Już pierwszy kontakt z tymi urządzeniami daje wrażenie, że mamy w rękach solidny sprzęt, dobrze przemyślany pod kątem użytkowania w outdorze. Zarówno powerbanki jak i sama mata są zaprojektowane w sposób intuicyjny i prosty, bez zbędnych elementów. Baterie dodatkowo posiadają atesty szczelności IP 65, co przy naszej wyprawie jest absolutnie podstawą. Zarówno akumulatory jak i solar posiadają wyjścia USB-A i USB-C, co jest dzisiaj juz standardem. Warto nadmienić, że cały zestaw to już klasyka na rynku – ceniony przez użytkowników i testowany w wielu warunkach.

Co wyróżniało naszą wyprawę?

Dowiedzieliśmy się od polskiego dystrybutora tego sprzętu sprzętu, że modele te nie były testowane wcześniej w warunkach subpolarnych (a przynajmniej nic na ten temat nie znaleźliśmy). Dość dużo jest relacji z pracy zarówno maty, jak i baterii latem, przy temperaturach rzędu 20 – 30 stopni. Tymczasem warunki w jakich testowaliśmy solar i baterie można by porównać do włożenia ich do zamrażarki o słabym świetle. A więc to, z czym my musieliśmy się zmierzyć to:

Niskie temperatury

Jak pisałem, zdarzają się sytuacje, kiedy temperatura w tym rejonie spada do -30 stopni, na szczęście w tym roku pogoda była dla nas łaskawa. Przeciętna temperatura w dzień wynosiła około -10C. Każdą noc udało nam się spędzić w ciepłej chacie – a więc baterie były narażone na różnice temperatur.

Niskie słońce

Drugą niecodzienną sytuacją, z jaka przyszło się nam mierzyć, to rodzaj światła. Słońce w Laponii jest przez cały dzień nisko i pada pod niekorzystnym kątem. Z drugiej strony, zaśnieżona pofałdowana przestrzeń działa jak wypełnione blendami studio. Przy bezchmurnej pogodzie trudno było wytrzymać bez okularów słonecznych. Nie wiedzieliśmy jednak, jak przekłada się to światło na możliwości naszego panelu.

Krótki dzień

Pogoda jest niepewna – zdarzają się serie pochmurnych dni. W dodatku dzień w Laponii o tej porze jest jeszcze krótki. Dlatego chcieliśmy wykorzystać każdy możliwy moment na podładowanie baterii.

Jaki workflow przyjęliśmy?

Powyższe warunki skłoniły nas do wypracowania następującego workflow:

  1. Mata pracowała praktycznie cały czas, kiedy była wystarczająco dobra pogoda. Używaliśmy jej zarówno stacjonarnie jak i w drodze starając się wykorzystać każdą chwilę.
  2. Za pomocą maty ładowaliśmy powerbanki, które rozładowały się poprzedniego dnia. Nie ładowaliśmy bezpośrednio docelowych urządzeń.
  3. Wieczorem, po dniu drogi i osiągnięciu biwaku, doładowywaliśmy rozładowane baterie, podpinając je do powerbanków. Zazwyczaj robiliśmy to w ciepłych chatach.

Takie rozwiązanie było najbardziej optymalne pod względem naszego rytmu dnia. Pozwalało nam nie przejmować się bateriami za dnia. Jakie były nasze doświadczenia z poszczególnymi urządzeniami?

Wykorzystanie maty solarnej

Znalezienie odpowiedniej pozycji

Zacznijmy od maty solarnej. Nas najbardziej urzekł w niej wyświetlacz, podający aktualne natężenie prądu wyjściowego w amperach. Dzięki niemu byliśmy w stanie dobrać optymalne ustawienie maty względem słońca. Okazuje się, że drobna zmiana pozycji może mieć wielki wpływ na tę wartość. W praktyce do stabilizacji pozycji maty używaliśmy karabinków oraz sznurków doczepionych do oczek na rogach.

Używanie maty podczas postojów w chatach było stosunkowo łatwe – wieszaliśmy ją na ścianie domu po najbardziej nasłonecznionej stronie. Jednak większość czasu panele pracowały podczas drogi. Ustabilizowanie ich w tej pozycji na pulkach było dość proste. Większość drogi pokonywaliśmy jak okręt na oceanie – idąc jednym kursem przez cały dzień. Dzięki temu panel miał okazje efektywnie pracować przez cały czas. Maksymalne natężenie jakie udało nam się uzyskać przy pełnym słońcu wynosiło 1,9 – 2,1 A. Zdajemy sobie sprawę, że byliśmy w sytuacji uprzywilejowanej. W terenie o bardziej skomplikowanym ukształtowaniu, a w dodatku zadrzewionym, panel narażony byłby na zacienienie. Podobnie trudnością byłoby przypinanie go do plecaka zamiast pulek.

Ładowanie

Według instrukcji producenta naładowanie telefonu zajmuje 2 h, naładowanie iPada zajmie już więcej, bo aż 5h. Mata wyposażona jest w wyjścia USB-C o charakterystyce 5V/3A oraz USB-A (5V/2,4A). Zaletą maty jest fakt, że można podłączyć do niej równocześnie dwa urządzenia. My jednak postanowiliśmy nie ładować samych urządzeń lecz jedynie powerbanki i dopiero z nich zasilać docelowo poszczególne urządzenia. Z pewnością rozwiązanie to wiąże się z większymi stratami energii, jednak wynikało ono z kilku powodów.

  1. Logistyka – zwyczajnie rozwiązanie to nie angażowało nas w ciągłą kontrolę stanu akumulatora. Podłączaliśmy i szliśmy.
  2. Problemy z samymi urządzeniami.
    Telefony, jak większość urządzeń z baterią Litowo-jonową nie najlepiej znosi pracę w niskich temperaturach. Szczególnie irytujące pod tym względem są iPhone’y, które już przy lekko ujemnej temperaturze odmawiają posłuszeństwa. Nie inaczej było z naszymi – podczas ładowania ich bezpośrednio z panela – uzysk energii był tak niewielki, że starczał w najlepszym przypadku na utrzymywanie stanu wyjściowego.
  3. Nie będąc pewni, jak na skoki natężenia prądu zareagują baterie naszych aparatów, nie chcieliśmy ładować ich w ten sposób.

Gabaryty i waga

Ponieważ poruszaliśmy się z pulkami, mieliśmy ten komfort, że waga i gabaryty nie stanowiły dla nas większego problemu. Złożona mata ma wymiary 32 x 115 cm. Z łatwością mieści się wiec w kieszeni plecaka, jednak przed zabraniem jej na pieszą wycieczkę z plecakiem z pewnością mocniej zastanowilibyśmy się nad tym ekwipunkiem.

Wielki ukłon dla konstruktorów należy się za jedne – nieoczywiste a bardzo ułatwiające życie – rozwiązanie. Otóż mata została zaopatrzona w tylnej części w zapinaną kieszeń, do której mieści się ładowany właśnie przez nią powerbank. Dzięki niej cały zestaw można podwiesić na jednym karabinku.

Minusem maty podanym przez producenta jest brak wodoodporności. Mata – w odróżnieniu od baterii – nie posiada klasy IP 65 a producent wręcz zaznacza, aby chronić ją przed deszczem.

Wykorzystanie powerbanków

Na wyprawie korzystaliśmy z dwóch akumulatorów Xtorm Rugged o pojemności 10 i 20 tys mAh. Poza różnicami w pojemności oba powerbanki mają taka samą charakterystykę. Są to proste wodoodporne urządzenia, zaopatrzone standardowo w latarkę, wskaźnik naładowania i 3 wyjścia o charakterystykach: 1 x USB-C PD 18W i 2x USB-Quick Charge 3.0 18W. Same baterie mają solidne obudowy antywstrząsowe i antypoślizgowe oraz – co istotne – uchwyt na rep lub karabinek.

Niska waga (bateria litowo-polimerowa)

Obie baterie mają ogniwa litowo-polimerowe. To nim właśnie zawdzięczają swoją niską wagę przy dużej pojemności. Niestety – jak to bywa w przyrodzie – nie ma róży bez kolców. Baterie tego typu są z reguły droższe niż powszechniejsze ogniwa litowo – jonowe. Kolejnym minusem jest ich wrażliwość na przegrzanie i co za tym idzie skrócona żywotność. W tym przypadku jednak producent przewidział zabezpieczenie przed przegrzaniem w postaci odłączenia baterii.

Ładowanie baterii przez panel solarny

W zasadzie podłączanie baterii i ich ładowanie przez panel jest intuicyjne i proste jak budowa cepa.

  1. Baterię podłączamy odpowiednim kablem (najlepiej także firmy Xtorm – korzystając z portu USB Quick Charge.
  2. Panel ustawiamy w pozycji, w której łapie najwięcej słońca,
  3. Pozostawiamy układ na czas ładowania w możliwie niezmiennej pozycji.

Ładowanie laptopa i aparatu z powerbanku. Test Xtorm Voyager i Titan >>

Wyniki

Najważniejsze zostawiamy na koniec. Po 4 – 5 godzinach ładowania w silnym słońcu, ze wskazaniem na czytniku amperomierza wartości około 1,8 A uzyskiwaliśmy naładowanie 1/4 baterii o pojemności 10 000 mAh. Daje nam to około 2,5 tys mAh. czyli średnią pojemność baterii do aparatu, lub telefonu. Czy to dużo?

Dla nas całkowicie wystarczająco!

Gdzie ucieka energia?

Łańcuch przebiegu i przemian energii można opisać w następujący sposób:

Energia słoneczna —> Panel solarny —> power bank —> baterie —> docelowe urządzenie.

Przy tylu czynnikach pośrednich jest oczywiste, że będzie dochodzić do utraty energii. Warto wziąć to pod uwagę w kalkulacjach.

Wpływ temperatury na pracę baterii jest znany i nieunikniony. Byliśmy przygotowani do tego, że nasze baterie po kilku dniach będą traciły moc, zabierając ich wystarczająco dużo. Wiele zależy też od wieku i stanu baterii, ich współczynnika konwersji, sposobu użytkowania i transportu.

Poza temperaturą drugim wąskim gardłem jest utrata energii podczas ładowania. Oczywiste jest, że naładowany w 100% powerbank Xtorm o pojemności 10 000 mAh nie przełoży się na 4 baterie po 2,5 mAh. Tak też było w naszym przypadku. Energia wyciekała niepostrzeżenie ale sukcesywnie, powodując spadek nawet rzędu 30%. Należy przygotować się na taki stan zabierając ze sobą wystarczająco dużo ogniw.

Xtorm Power Station 300W czyli ładowanie w terenie. Jak działa stacja ładująca? >>

Podsumowanie

Użycie zestawu powerbanków i maty solarnej Xtorm było solidnym źródłem energii i dawało nam pewność, że nasze podstawowe potrzeby energetyczne (sprawność GPS oraz systemów oświetlenia) pozostaną zaspokojone w stopniu wystarczającym, praktycznie przez cały czas wyprawy (7 dni). Wydaje się, że ten podstawowy system byłby wydajny także w perspektywie dłuższego i bardziej intensywnego użytkowania.

Jeśli chodzi o zastosowanie zestawu do zasilania aparatów i kamer, okazał się on w pełni wydajny i wystarczający. Zaznaczyć jednak należy, że pełnił on w naszym przypadku raczej rolę podtrzymującą potencjał energetyczny naszych baterii. Byliśmy bowiem dość dobrze przygotowani na wyjściu – zabierając ze sobą solidny zapas naładowanych ogniw. Rola maty solarnej sprowadzała się więc do regularnego doładowywania na bieżąco rozładowywanych baterii. I z tej roli urządzenia Xtrom wywiązywały się znakomicie.

Podziel się.

O Autorze

Rafał Sieradzki (autor tekstu) jest z wykształcenia polonistą, w praktyce człowiek wielu zawodów: cinematographer, copywriter, kucharz i specjalista od prac na wysokości, grotołaz. Jako operator kamery pracował m.in: na wyprawie wspinaczkowej do Afganistanu oraz wyprawach jaskiniowych do Meksyku. Przez wiele lat był właścicielem foodtrucka i restauracji z tacosami. Laponia to od dawna jego ulubione miejsce na reset. Karolina Jonderko (zdjęcia) to dziołcha ze Śląska. Od najmłodszych lat mama nazywała ją Powsinogą. Zawsze gdzieś ją gna, gdzieś ją ciągnie; do innych ludzi, kultur, potraw, których jeszcze nie jadła, natury. Jest absolwentką łódzkiej filmówki. Na co dzień zajmuje się fotografią dokumentalną. Laureatka World Press Photo 2021. Członkini Agencji Napo Images oraz ambasadorka marki Fujifilm.

Zostaw komentarz

izmir escort