Kiedy warto pomyśleć o zmianie aparatu i jak to zrobić?

0

Myślę, że w życiu każdego fotografa przychodzi taki moment, kiedy widzi coraz więcej ograniczeń sprzętu. Ograniczeń, które nie pozwalają na realizację wymyślonych kadrów i hamują dalszy rozwój. Czasem po prostu przychodzi czas na zmiany, jednak jak ich dokonać? 

Nie lubię zmian, ale czasem trzeba ich dokonać

Zaczynałam od fotografii analogowej, a moim pierwszym aparatem była Konica Minolta. Firma ta nie robi aparatów pewnie już od ponad 20 lat, więc było to chwilę temu. Aparat ten miał mnóstwo ograniczeń, łącznie z ilością zdjęć na kliszy, ale w tamtym okresie było to też dla mnie dobre, bo zmuszało do myślenia i przewidywania. Narzucało to sporą dyscyplinę, ale też trudność ta dawała satysfakcję, kiedy miało się kompletny reportaż.

Najpierw była Minolta, później Nikon

„Cyfra” stawała się coraz popularniejsza wypierając analogi i wtedy też odkupiłam używanego Nikona D80, którego używałam przez wiele, wiele lat. Pierwsze większe publikacje, pierwsze wystawy. Ale po pewnym czasie znowu czułam się ograniczona. Mała matryca i dość już przestarzały aparat odstawał w gorszych warunkach oświetleniowych i dlatego zdecydowałam się na pełnoklatkowego Nikon D610. Wtedy była to nowość na rynku. Pierwsza większa inwestycja w życiu. Ogromny przeskok!

I pojawiły się ograniczenia.

Znowu minęło jednak trochę lat, bo choć trudno uwierzyć, to od premiery D610 mamy już ich ponad 10. Aparat ten pozwolił mi się rozwinąć, ale znów poczułam, że nie nadąża za moimi aspiracjami i potrzebami. Patrząc na zdjęcia znajomych widzę też, że świat poszedł do przodu i wiem, że można lepiej. No i jeszcze kwestia poważnej kontuzji, która postanowiła się odnowić, a którą potęguje waga obecnego sprzętu.

Czuję, że mój obecny sprzęt mnie już powoli ogranicza… Do tego przydałoby się też coś lżejszego

Gdyby mój aparat mógł mnie pozwać, to pewnie dostałabym dożywocie za wieloletnie znęcanie. Z drugiej strony okazał się jednak niezłym zawodnikiem. Spadał ze skarpy, mókł w deszczu, został poobijany w tłumie, poleciałam na niego upadając na skałach, jeździł konno i wciąż żyje – choć kilka razy trafiał na stół operacyjny serwisu, ale poza zadrapaniami działa nadal.

Filmowanie przeważyło szale. Czas na zmianę!

Od jakiegoś czasu coraz bardziej interesuje się też filmowaniem. Próbowałam kręcić moim Nikonem, ale większość tych materiałów lądowało w wirtualnym koszu komputera. Z drżącym obrazem w trudnych warunkach niewiele da się zrobić… Zaczęłam się rozglądać, ale od razu narzuciłam wysokie wymagania. Znów czuję się jak przy Minolcie, czy Nikonie D80, znów czuję, że czas na zmianę!

Pierwsze testy nowego sprzętu… na drugim końcu świata! Na sponatanie!

Bezlusterkowiec? Nie ma szans!

Synonimem profesjonalizmu od lat była pełnoklatkowa lustrzanka i miałabym przejść teraz na bezlusterkowca? Nie umiałam sobie tego wyobrazić. Zresztą próbowałam kiedyś już małego Olympusa, którego zabrałam na wyprawę autostopową po Ameryce Południowej. Był lekki, całkiem przyjemny, miał już wtedy niesamowitą stabilizację, która genialnie sprawdzała się w filmie. No ale nie do końca leżał mi w dłoni i kolory jakoś też nie były do końca tym, czego szukałam. Po prostu nie kliknęło, lustro to lustro i ma swoją magię. Ot i kropka… No chyba, że jednak nie…

Może te bezlusterkowce jednak nie takie straszne?

Przełamywanie się do zmian

Rozmawiałam ze znajomymi, którzy poprzechodzili na bezlusterkowce i trochę się zgubiłam, bo praktycznie każdy był zadowolony z tej zmiany. Może jednak warto zmienić te definicję profesjonalnego sprzętu? Może warto dać im szansę? Coraz mocniej zaczęło mi to zaprzątać głowę.

Mam Nikona, więc muszę kupić Nikona – chyba, że nie…

Oczywistym wyborem byłby bezlusterkowiec Nikona. Siła przyzwyczajenia i też przywiązania do marki. Nie jestem super techniczną osobą i trochę przerażała mnie sama myśl o uczeniu się nowego systemu. Długo nie dopuszczałam do siebie myśli, by spróbować czegoś innego, bo przecież wymagałoby to nauki. No i teoretycznie kupując bezlusterkowca z tej samej stajni, myślałam, że będę mogła wykorzystać swoje obiektywy. Nie wiedziałam jednak, że to inne systemy i potrzebny będzie adapter.

Udało mi się nawet wypożyczyć na testy Nikona Z7II. Chciałam spróbować i zobaczyć czy leży mi w ręce, jak się nim pracuje? Co mogę osiągnąć, gdzie ewentualnie mogę mieć problem. Ogólnie byłam w pozytywnym szoku. Takie samo menu, jak to, do którego byłam przyzwyczajona. Jednak dostałam inne obiektywy, a praca na starych z adapterem to nie było do końca to. Więc w grę wchodziła też wymiana całej szklarni. Uświadomiłam sobie, że ta zmiana powinna być naprawdę świadoma i, że skoro i tak musiałabym wymienić cały komplet to mogę zaryzykować i porównać inne marki.

Mam spore wymagania

Fotografuję w skrajnych warunkach, od pustyni po górskie mrozy i to dodatkowa trudność. Wiem, że potrzebuję sprzętu, który ze mną wytrzyma – co nie jest proste. Po drugie musi technicznie stać na naprawdę wysokim poziomie, żeby nie starczył tylko na teraz, ale i na kolejne kilka lat.

Z pustyni w śnieżne góry – potrzebuje sprzętu, który za mną nadąży i ze mną wytrzyma!

Naprawdę nie lubię zmian. Pracuję często w złych warunkach oświetleniowych, więc aparat musi oferować znacznie wyższe czułości do zdjęć, stabilizację do filmu, ogólnie dobrą jakość materiałów. No i musi być możliwie lekki. Musi też dobrze leżeć w ręce i mieć wszystko pod palcami. Musi tez wytrzymać mrozy i nie odmawiać pracy, przy pierwszych kroplach deszczu czy w śniegu. Mówiłam, że mam spore wymagania.

…ale może jednak Canon?

Trochę niespodziewanie wpadł mi wyjazd do Bahrajnu z Kasią Okrzesik-Mikołajek na jej wystawę. Była ona organizowana przy konnym show, pożyczyłam więc aparat od Kasi i… odkryłam jak może pracować autofocus przy super słabym świetle. Był to Canon R5 i… Nie, przecież nie mogę mieć Canona. No ale może jednak?

Nigdy nie myślałam o Canonie…

Nie no Nikoniara z Canonem? Tak nie można!

Mimo tej sztucznie napompowanej przez lata „wojny systemowej” postanowiłam spróbować nieznanego. Bardzo pomógł mi Jacek, który w gruncie rzeczy pozbawił mnie argumentów przeciwko. Jego zdaniem jest sprzęt, który spełni moje wygórowane oczekiwania. Chwila moment i z warszawskiego Canon Store odbieram, wypożyczonego z Cyfrowe.rent, Canona R6 Mark II z dwoma obiektywami.

Wybrałam Canona RF 24-105 f/4L i Canona RF 100-400 f/5.6-8 IS STM. Drugi z nich, choć w gruncie rzeczy amatorski, przekonał mnie swoją niską wagą w stosunku do zakresu możliwości. Raczej miał być ewentualnym dodatkiem, niż głównym obiektywem. Dwa dni później siedziałam już z Kasią w samolocie do Kataru, lecąc na sesję koni emira i pokazów World Arabian Horse Championship w Doha.

Mega trudne warunki. Galopujące konie i niewiele światła… no i ja z kompletnie nowym systemem, którego jeszcze nie zdążyłam poznać

Miałam więc mało czasu na nauczenie się nowego sprzętu, nowego systemu. Na miejscu też bez szału… Kiepskie światło, szybkie i piękne konie, których ekspresję musiałam uwiecznić na bardzo krótkich czasach i obiektyw, który kręci się w drugą stronę. Czułam się jak idiotka. Dzięki zaproszeniu Kasi poszłam w miejsce, gdzie ludzie biją się o akredytację i nie umiałam poradzić sobie ze sprzętem. Zlinczowałam się w myślach tysiące razy, ale powtarzałam sobie, że nie wykonuję zlecenia, gdzie muszę być super profesjonalna, tylko mogę luźno podejść do zdjęć i skupić się na odkrywaniu potencjału aparatu.

Zamrażanie ruchu wymaga krótkiego czasu naświetlania, a to wymusza wyższe ISO… jednak muszę przyznać, że Canon R6 Mark II ma genialne wysokie ISO! Przy wartości 25600 oczywiście szum się pojawia, jednak nie jest natrętny

Kolejny dzień był już znacznie lepszy i dopiero wtedy miałam w ogóle chwilę, żeby zacząć odkrywać możliwości Canona. Nie wiązała mnie żadna gazeta, więc mogłam też próbować. Jeszcze chwilę temu nie wiedziałam, że będę mogła fotografować na czułości 10000 czy 20000 i szum będzie nadal na akceptowalnym poziomie. Autofocus? Bajka! Szybkość serii zdjęć… Nawet nie wiem, jak to skomentować, bo nie wiedziałam, że tak można! W najszybszym trybie to aż 40 klatek na sekundę, szok! Pierwsze koty za płoty, ale od ilości nowości i możliwości byłam nieco skołowana.

Autofocus, który wykrywa i śledzi oko konia to gamechanger!

Hej, to przecież Canon!

Pierwsze emocje powoli opadły. Czułam się coraz pewniej i zaczynałam się przyzwyczajać. Obiektywy nadal kręciły się w tę samą stronę, ale nie była to już ta zła strona. Menu, w którym początkowo musiałam wszystkiego szukać, stało się jakby bardziej przejrzyste, a i sam aparat ustawiłam pod siebie.

Prócz zdjęć też filmowałam. Stabilizacja zrobiła ogromną różnice przy kręceniu z ręki. Te materiały zdecydowanie nie wylądują w koszu! Autofocus w filmie też działał niczym przyklejony do konia. Zaczęłam się niepokoić i zastanawiać się, czy znajdę jakieś wady…

Na tropie wad

Z Kataru miałam lot do Gruzji, gdzie mieszkam. Zmiana warunków niemal o 180 stopni! Gruzińska zima w pełni. Bardzo zła pogoda. No ale i tu początkowo bez problemów. Te wysokie czułości i naprawdę świetna stabilizacja pozwalały mi robić zdjęcia w nocy z ręki na bożonarodzeniowym jarmarku w Tbilisi bez jakichkolwiek problemów. Może wyłoży się w górach? Niestety przez warunki pogodowe część miejsc stała się po prostu niedostępna. Ciągle sypało, a jak już byłam na zewnątrz Canon mocno obrywał śniegiem. Tylko, że nie robiło to na nim wrażenia. Widoków może i brakowało, ale zobaczyłam, że aparat sporo wytrzymuje.

Warto też wspomnieć o stabilizacji, która robi świetną robotę i pozwala na fotografowanie z ręki przy dłuższych czasach naświetlania

Bardzo żałuję, że nie miałam okazji sprawdzić go na koniu. Wiem, że to może brzmieć dość dziwacznie, ale do wielu miejsc w górach przemieszczam się szybciej konno. Czasem robię też materiały nie schodząc z konia, przy spędach stąd czy owiec z gór, czy na rajdach konnych, które organizuję. Ok, może nie robię filmów w galopie, ale w kłusie czasem wpada świetne ujęcie. Niestety pogoda uniemożliwiła mi tak ekstremalne testy. Choć czuję, że ta stabilizacja i ten autofocus by sobie poradziły. No i byłoby też mi zdecydowanie lżej niż z moją lustrzanką.

Dużo też czytałam o tym, jak to bezlusterkowce krótko wytrzymują na baterii. No i może faktycznie wypadają słabiej, jeśli ma się ciągle włączony aparat, ale ja zawsze wyłączam go, kiedy z niego nie korzystałam i okazało się, że nie odczułam większej różnicy w ilości klatek na jednej baterii. Więc nawet do tego nie mogę się specjalnie przyczepić… Poza tym, z racji małego dostępu do cywilizacji na moich materiałami, zawsze mam wiele zapasu.

Odkryciem dla mnie były też akumulatory Mathorn z portem USB-C, które dostałam do testów razem z aparatem. To jest genialna sprawa! Każdy podróżnik powinien coś takiego mieć do swojego aparatu!

Mając na chwilę w rękach Canona R5 od Kasi, zauważyłam, że problemem byłoby dla mnie umiejscowienie przycisku włączenia aparatu po lewej stronie, a lubię mieć wszystko pod palcem jednej ręki, bo drugą ręka muszę trzymać konia, albo trzymać się jakiejś skały. Na szczęście Canon R6 Mark II ma włącznik po prawej stronie i mogę operować jedną ręką, kiedy jestem zmuszona włączyć aparat i korzystać z poprzednich ustawień.

No to klops, czyli jak to podsumować?

Zawzięta fanatyczna lustrzanek i zdeklarowana Nikoniara. Tak było. Prawdopodobnie zaprzeczyłam wszystkiemu, czemu tylko mogłam i… nie żałuję. Przez trzy tygodnie sprawdzałam ten sprzęt pod najróżniejszymi kątami. Oczywiście towarzyszyło mi mnóstwo obaw, bo czy wizjer cyfrowy mi będzie pasował (okazało się, że tak i to bardzo wygodne rozwiązanie), czy poczuję różnicę w wadze (moje plecy bardzo poczuły), czy aparat spełni moje oczekiwania i czy będzie leżał mi w ręce?!

Aparat dawał radę w każdych warunkach i ciężko mi się do czegoś przyczepić…

Zapewne, gdyby nie możliwość wypożyczenia sprzętu, nie miałabym możliwości odkrycia jego potencjału. Inna kwestia, że wiedząc o tym, że mogę wypożyczyć tak dobry sprzęt do zadań specjalnych jednocześnie mogę śmielej podejmować się materiałów, w których wcześniej byłam ograniczona sprzętowo. Do tego, jak drogi jest sprzęt a jednocześnie jakim wyzwaniom musi sprostać teraz ciężko mi sobie wyobrazić inwestowanie, bez możliwości sprawdzenia, nie tylko różnych modeli, ale i marek.

No cóż… warto testować i wypożyczać przed zmianą. Canon i obiektywy wróciły do Cyfrowe.rent, a ja nie umiem już spojrzeć tak samo jak kiedyś na mojego Nikona. Nawet bardziej teraz czuję jego ciężar i mniej ograniczeń jest tu już wybaczalne. Mocniej je czuję, kiedy wiem, że są już na to rozwiązania. Dzięki wypożyczeniu zobaczyłam, co mogę obecnie osiągnąć, jakie granice przekroczyć. Przyznaję, trochę już tęsknię za Canonem R6II

Czas zacząć odkładać na inwestycję, skoro już wiem, który aparat do mnie najlepiej pasuje, ale cieszę się, że gdy stanę przed ważnym tematem i będę wiedziała, że będę potrzebowała sprzętu do zadań specjalnych, mam zawsze tą możliwość, by zrealizować to dzięki Cyfrowe.rent!

TAGI:   
Podziel się.

O Autorze

Mieszka w Gruzji i tam realizuje swoje projekty fotograficzne. W swoim dorobku fotograficznym ma nagrody i wyróznienia na Newark Phototofestival, SIPA - Siena International Photo Awards, TIFA - Tokyo International Photo Awards, MIPA - Malta International Photo Award, Fine Art Photography Awards, Amundsen Photo Awards, The editor’s spotlight of National Geographic. Nominowana do nagrody - The Best Photographer 2022 - przez Welcome to Georgia Travel Awards. Laureatka stypendium fotograficznego TAPSA w ramach Xposure International Photography Festival w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Publikowała swoje zdjęcia i artykuły w National Georgraphic Traveler Polska, Kontynenty, Podróże, IWPR, Georgia Journal i Hoerz. Pasjonatka jeździectwa, łucznictwa, gór i poznawania nowych kultur. Nie umie usiedzieć na miejscu.

Zostaw komentarz

izmir escort