Seria aparatów OM-D przez kilka lat wypracowała sobie miano solidnej serii wśród bezlusterkowców. Przyjęło się też w niej, że jej najniższy przedstawiciel czyli seria Om-D E-M10 czerpie sporo z wyższych, ale starszych modeli tej serii. Gdy tylko aparat wpadł w moje ręce nie mogłem przepuścić okazji, by zabrać go na spacer i sprawdzić, czy trzecia wersja tego aparatu przyniosła konkretne zmiany.
Pierwsze słowa jakie wypowiedziałem chwytając pierwszy raz w dłonie Olympusa OM-D E-M10 mk III brzmiały „ależ on się klei do dłoni”. Aparat jest wyczuwalnie grubszy przy gripie w stosunku do modelu Olympus OM-D E-M10 mk II czy nawet Olympus Om-d E-M5 mk II, przez co chwyt jest pewniejszy. Zapewne m.in. z tego powodu producent zrezygnował z opcjonalnego gripa do dokupienia – ale wierz mi, że w tym przypadku naprawdę nie ma takiej potrzeby. Do samej jakości wykonania – mimo że to kompozyt – nie mam żadnych zastrzeżeń. Wszystkie elementy są ze sobą świetnie spasowane, a metalowe pokrętła nadają przyjemnego sznytu przy użytkowaniu.
Mimo że jest to model dedykowany dla amatorów, aparat ma kilka cech wspólnych z flagowym Olympus Om-D E-M1 mk II. Dzięki takiemu samemu procesorowi graficznemu Truepic VIII udało się m in. utrzymać prędkość zdjęć seryjnych na poziomie do 8.6 kl/s. Na plus zasługuje też nowe menu, które jest zdecydowanie przyjemniejsze wizualnie niż to, znane ze starszych modeli.
Jestem użytkownikiem systemu Micro 4/3, więc rozmieszczenie przycisków i pokręteł na korpusie była dla mnie intuicyjna. Z nowości spodobał mi się nowy tryb AP na pokrętle trybów. Kieruje on bezpośrednio do menu Advanced Photo Mode, gdzie mamy bezpośredni dostęp do funkcji, tj. Live Composite (dla długiego naświetlania), focus bracketing, wielokrotna ekspozycja czy cyfrowa korekcja perspektywy, które w pozostałych aparatach Olympus są albo poukrywane w menu, albo trzeba w danych trybach nakręcić się parametrami aby je aktywować.
FUNKCJA LIVE BULB W OLYMPUSACH – SPOSÓB NA PERFEKCYJNE ZDJĘCIA Z DŁUGIM CZASEM NAŚWIETLANIA!
Do pełni szczęścia brakuje mi znanej z wyższych modeli dźwigni do zmiany funkcji pokręteł sterujących. Można to uzyskać przyciskiem, ale przyzwyczajenie jest silniejsze.
16 Milionów pikseli to mojej opinii liczba dobrze wyważona jak na wielkość matrycy w standardzie aparatów z bagnetem Micro 4/3. Sam mając modele o takiej rozdzielczości wiedziałem, czego mogę spodziewać się po szczegółowości obrazka oraz zaszumieniu przy wyższych czułościach. Niespodziewanie stwierdzam, że Olympus OM-D E-M10 mk III miło zaskoczył mnie zachowaniem, zwłaszcza na niższych wartościach ISO, w przypadku szczegółowości. Myślałem, że dużo więcej nie da się wyciągnąć z jednej klatki niż to, co możemy uzyskać chociażby z Olympusa OM-D E-M1, ale wspomniany wcześniej procesor graficzny potrafi zrobić dobrą robotę.
Jedną z największych zmian w porównaniu do poprzednika jest układ autofokusa. Zwiększenie ilości pól do 121 (wszystkie krzyżowe) oraz danie możliwości łączenia ich w grupy spowodowało, że w przypadku zdjęć z pojedynczym ustawieniem AF ostrzenie jest szybkie i zawsze celne. Niestety w przypadku autofokusa ciągłego, mimo algorytmu wykrywającego ruch, nie przekłada się to na drastyczny wzrost jakości – jest lepiej, ale „dobiegaczka” potrafi niestety przestrzelić. Nowością jest też możliwość filmowania w jakości 4K z prędkością do 30 kl/s. W połączeniu ze znaną 5-osiową stabilizacją matrycy, sięgającą wydajnością do 4EV, aparat ten może zainteresować również początkujących filmowców. Niestety jako że filmowanie to nie mój konik – filmiku z samplem po prostu nie zrobiłem.
Po kilku dniach przebywania z Olympusem OM-D E-M10 mk III mogę zdecydowanie powiedzieć, że to świetny aparat nie tylko dla początkujących. Olympus zrobił krok we właściwym kierunku dając nam model, który pod względem ergonomii, jakości zdjęć, a zwłaszcza dawania frajdy w ich robieniu postawił konkurencji poprzeczkę na sporej wysokości. Jeżeli dodamy retro sznyt w srebrnej kolorystyce, to pozostanie mi tylko przekonać małżonkę, po co nam w domu kolejny aparat.