Jak przygotować się na fotograficzny trekking?

0

Pakowanie nigdy nie należało do moich ulubionych czynności, ale lata doświadczeń i kolejne wyprawy w wymagające warunki nauczyły mnie, że dobry system to podstawa! Sprzęt fotograficzny i trekkingowy musi być nie tylko niezawodny, ale też dobrze zorganizowany – w końcu często pracuję w miejscach, gdzie dostęp do prądu czy nawet schronienia jest mocno ograniczony. Dlatego pomyślałam, że opowiem o tym na przykładzie dwóch zupełnie różnych wypraw: letniego trekkingu na Lofotach i zimowego wyjazdu do Laponii.

Organizacja – małe rzeczy to wielkie zmiany!

Dwa lata temu odkryłam coś, co kompletnie zmieniło sposób, w jaki się pakuję – pokrowce Peak Design. Na początku byłam sceptyczna. Ot, kawałek materiału, czy to może być lepsze niż klasyczne pakowanie do plecaka? Okazało się, że tak!

Dzięki nim nie tylko uporządkowałam swoje rzeczy według kategorii, ale też genialnie skompresowałam bagaż. To sprawiło, że w jednym plecaku zmieściłam dużo więcej. Dostępne są różne rozmiary, więc łatwo dopasować je do rodzaju ekwipunku. Dla mnie teraz to absolutny must have, szczególnie gdy trzeba ograniczyć wagę, a każdy litr przestrzeni ma znaczenie.

Podczas jednej z zimowych wypraw do Laponii używałam też ogromnej torby – plecaka Peak Design Travel Duffel 80L. Tam wszystko przewoziłam na pulkach (sanie transportowe), więc mogłam pozwolić sobie na większy ekwipunek. Kluczową rolę odegrały również wkłady Camera Cube, w których zamykaliśmy aparaty i obiektywy.

Chroniły one dodatkowo sprzęt przed gwałtowną zmianą temperatury po powrocie z –30°C do +25°C w nagrzanej chacie. To jeden z najgorszych momentów dla elektroniki i optyki – wilgoć potrafi zabić aparat w kilka minut. Tu właśnie nieocenione są Camera Cubes, które są wodoodporne i wygodne w przenoszeniu, dlatego zawsze mamy je pod ręką!

Energia to życie

Podczas zimowych wypraw dostęp do prądu staje się prawdziwym luksusem. Dlatego obowiązkowo zabraliśmy ze sobą solidny zapas powerbanków od Patony. Najlepiej sprawdziły się modele z wbudowanymi kabelkami, dużą pojemnością i… latarką! Ta ostatnia funkcja nieraz ratowała nas w bezksiężycowe noce, a przy okazji dawała też pole do kreatywnych zabaw światłem.

W bagażu mieliśmy również niewielką, 300-watową stację energii również od Patony – to  coś w rodzaju gigantycznego powerbanku, który w tych warunkach okazał się strzałem w dziesiątkę. Przyznaję jednak, że gdyby nie sanie, pewnie nie zdecydowalibyśmy się na taki dodatkowy ciężar.

W zimnie szczególnie ważne jest to, by baterie i powerbanki trzymać blisko ciała. W niskiej temperaturze ich wydajność spada drastycznie, dlatego często ładujemy akumulatory „w cieple”, np. chowając powerbank pod kurtką. Wielkim odkryciem były dla nas akumulatory do aparatu ładowane przez kabel USB – proste, wygodne i naprawdę niezawodne, a w dodatku dedykowane ładowarki mogliśmy zostawić w domu!

Sprzęt fotograficzny, który nie zawodzi

Od lat podróżujemy z aparatami Fujifilm – od maleńkiego kompaktowego Fujifilm X10, przez wszechstronnego bezlusterkowca w postaci Fujifilm X-H2s, aż po flagowego średnioformatowego Fujifilm GFX100sII. Niezależnie od tego, czy fotografujemy w śnieżycy, przy arktycznym wietrze, czy w delikatnym świetle polarnego poranka – te aparaty jeszcze nigdy nas nie zawiodły. I to, w połączeniu z fenomenalną jakością obrazu, sprawia, że z każdej wyprawy wracamy nie tylko z historiami, ale też z fotografiami, które naprawdę oddają magię tych miejsc.

Na ostatnim wyjeździe moim głównym towarzyszem był Fujifilm GFX100s II. Mimo że to średni format, który wielu osobom kojarzy się raczej ze spokojnym studiem niż z arktycznym wiatrem, okazał się partnerem niezwykle niezawodnym. Szybki autofokus świetnie radził sobie w oślepiającej bieli i przy kapryśnym świetle północy, co wcale nie jest oczywiste w tak wymagających warunkach!

Miałam ze sobą zestaw obiektywów: FujiFilm GF 55 mm f/1.7, FujiFilm GF 23 mm f/4 i FujiFilm GF 35–70 mm f/4,5-5,6, które dawały mi pełną elastyczność w podejściu do kadrów. Kiedy na niebie tańczyła zorza, sięgałam po jaśniejsze szkła, żeby uchwycić jej kolory i ruch bez konieczności długiego naświetlania. W ciągu dnia natomiast najczęściej pracowałam na uniwersalnym FujiFilm GF35–70 mm – idealnym do pejzaży, detali i dokumentowania samej wędrówki. Dzięki takiemu zestawowi czułam, że nic mnie nie ogranicza, a każdy kadr mogę zbudować dokładnie tak, jak chcę.

Podczas letniego trekkingu na Lofotach zabrałam natomiast najnowszego Fujifilm X-E5, o którym możecie przeczytać w osobnym tekście poniżej, z obiektywami Fujifilm XF 16–50 mmFujifilm XF 70–300 mm. To był mój ulubiony zestaw – mały, lekki, a jednocześnie dający ogromne możliwości. Teleobiektyw 70–300 mieścił mi się w 2-litrowej nerce Peak Design Sling, razem z telefonem, kluczami, pomadką i smaczkami dla psa! Mogłam więc robić portrety reniferów bez wchodzenia w ich przestrzeń osobistą – coś, co dawniej wymagało wielkich i ciężkich obiektywów.

Fujifilm X-E5 i dwa szkła na Lofoty – przepis na udany letni plener

Statyw, paski i inne drobiazgi, które robią różnicę

Fotografowanie zorzy polarnej to nie tylko gra ze światłem, ale też ciągła walka z naturą. Najczęściej przeciwnikiem okazuje się wiatr – tak silny, że potrafi poruszyć statyw i zepsuć cały kadr. Dawniej radziłam sobie, jak mogłam, owijając paski aparatu wokół nóg statywu, by zminimalizować drgania. Działało to średnio i wymagało sporo cierpliwości. Wszystko zmieniło się, odkąd zaczęłam używać odpinanych pasków Peak Design – wystarczy je odpiąć i problem zniknął!

Do tego mam ze sobą statyw z włókna węglowego od Peak Design. Drugiego tak przemyślanego statywu nigdy nie widziałam! Jest lekki, stabilny i – co równie ważne – odporny na mróz. Włókno węglowe ma jedną ogromną zaletę… nie przymarzają do niego ręce! Przy –30°C to wcale nie jest detal, tylko rzecz, która naprawdę decyduje o komforcie pracy. Dzięki temu mogę skupić się na tańczącej na niebie zorzy, zamiast na tym, jak odczepić dłonie od statywu.

Plecak, który zmienia wszystko

Przez lata marzyłam o plecaku, który naprawdę sprosta moim wymaganiom w terenie – lekkim, ale jednocześnie pakownym, wygodnym nawet podczas wielogodzinnych trekkingów i odpornym na zmienne warunki. Testowałam ich wiele, aż w końcu znalazłam ideał! Peak Design Outdoor Backpack 45L to po prostu plecak skrojony na miarę – regulowany w każdym szczególe, stabilny na plecach, a przy tym komfortowy nawet przy mojej skoliozie! Ktoś tam usiadł i pomyślał!

Najbardziej doceniam jego modułowość – mogę dopinać dodatkowe elementy, jak nerki, które sprawiają, że aparat czy zapasowy obiektyw mam zawsze pod ręką, bez ryzyka przeciążenia jednej strony pleców. Dzięki temu cały ekwipunek rozkłada się równomiernie, a ja mogę skupić się na trasie i kadrach zamiast na walce z bólem. To rozwiązanie, które pozwala mi bez stresu wyruszać w długie, wielodniowe trekkingi – z poczuciem, że mój sprzęt jest bezpieczny, a ja mam wolne ręce i spokojną głowę.

Kilka dodatkowych trików z praktyki

Na zimowe wyprawy nie zabieramy ani laptopa, ani dysków zewnętrznych – niskie temperatury zabiłyby je szybciej, niż zdążylibyśmy zgrać pierwszą partię zdjęć. Zamiast tego stawiamy na karty SD w dużych ilościach. Raczej trzymamy się też mniejszych pojemności, najczęściej 64–128 GB, żeby w razie czego nie stracić zbyt dużo materiału. To rozwiązanie lekkie, bezpieczne i odporne na mróz. Tu naprawdę nie warto oszczędzać – sprawdzone marki, jak Lexar czy SanDisk, dają spokój ducha, że dane są bezpieczne. W końcu zdjęcia to najcenniejsza pamiątka z takich wypraw.

Ale fotografia to nie wszystko – w ekstremalnym zimnie równie ważne jest jedzenie. I tu obowiązuje jedna zasada: bierz tylko to, co nie zamieni się w bryłę lodu! Po latach prób i błędów doszliśmy do wniosku, że… klasyczne Prince Polo sprawdza się najlepiej! Z jakiegoś powodu one nie zamarzają, a wierzcie mi – w środku śnieżnej zawieruchy taki batonik potrafi smakować jak najbardziej wykwintna kolacja.

Do tego oczywiście nieodzowna logistyka bezpieczeństwa. Oprócz sprzętu fotograficznego w plecaku zawsze lądują czołówki (zimą ciemność zapada naprawdę szybko) oraz telefon satelitarny, który w miejscach kompletnie odciętych od zasięgu jest absolutnie bezcenny. To on daje poczucie, że możemy iść dalej, nawet tam, gdzie kończą się szlaki i cywilizacja.

Nim ruszysz na szlak, musisz zebrać… Dobry ekwipunek!

Dziś wiem, że dobry sprzęt to nie luksus, tylko konieczność! Jak to mawia mój znajomy: „nie stać nas na tanie rzeczy” i choć brzmi to abstrakcyjnie, to to prawda! Przez lata oszczędzałam na rozwiązaniach, które i tak szybko się psuły. Pieniądze wyrzucane w błoto, lub bardziej śnieg… Dziś wybieram rzeczy sprawdzone, które przeszły ze mną przez mróz, wiatr i dziesiątki kilometrów szlaku. I takie podejście mogę polecić je z czystym sercem każdemu, kto marzy o własnych foto trekkingach.

Bo trekking to nie tylko droga przez góry – to droga do obrazów, które zostają z nami na zawsze! A co wy pakujecie na swoje wyprawy?

Podziel się.

O Autorze

Rafał Sieradzki (autor tekstu) jest z wykształcenia polonistą, w praktyce człowiek wielu zawodów: cinematographer, copywriter, kucharz i specjalista od prac na wysokości, grotołaz. Jako operator kamery pracował m.in: na wyprawie wspinaczkowej do Afganistanu oraz wyprawach jaskiniowych do Meksyku. Przez wiele lat był właścicielem foodtrucka i restauracji z tacosami. Laponia to od dawna jego ulubione miejsce na reset. Karolina Jonderko (zdjęcia) to dziołcha ze Śląska. Od najmłodszych lat mama nazywała ją Powsinogą. Zawsze gdzieś ją gna, gdzieś ją ciągnie; do innych ludzi, kultur, potraw, których jeszcze nie jadła, natury. Jest absolwentką łódzkiej filmówki. Na co dzień zajmuje się fotografią dokumentalną. Laureatka World Press Photo 2021. Członkini Agencji Napo Images oraz ambasadorka marki Fujifilm.

Zostaw komentarz

izmir escort