Lofoty to miejsce, gdzie aparat testuje Cię na każdym kroku. Pogoda zmienia się szybciej, niż zdążysz wyjąć sprzęt z plecaka. Światło potrafi w ciągu kilku minut przejść od teatralnego, złotego blasku po mleczne, rozproszone cienie, które gaszą kolory. To raj dla fotografa, ale też wyzwanie – bo trzeba być zawsze gotowym. Nie ma tu czasu na grzebanie w menu czy zastanawianie się, czy na pewno masz odpowiedni obiektyw.
Dlatego na ten wyjazd zabrałam zestaw, który z jednej strony miał być lekki i nieciągnący w dół pleców na długich trekkingach, a z drugiej – na tyle wszechstronny, bym mogła wrócić do domu z kompletną opowieścią fotograficzną. Postawiłam na Fujifilm X-E5 oraz dwa obiektywy: Fujinon XF 16–50 mm f/2.8–4.8 R LM WR i Fujinon XF 70–300 mm f/4–5.6 R LM OIS WR. Czy to był dobry wybór?
Fujifilm X-E5 – mały aparat, duże możliwości
Dlaczego postawiłam na Fujifilm X-E5? Od razu kupił mnie swoim rozmiarem i wagą. Po latach dźwigania większych korpusów poczułam, że naprawdę mogę podróżować lżej – i to bez kompromisów w jakości obrazu. Aparat mieści się w bocznej kieszeni plecaka, w torbie biodrowej, a nawet w kurtce przeciwdeszczowej, co na Lofotach okazało się zbawienne. W terenie nie ma nic gorszego niż uczucie, że sprzęt Ci ciąży – a tu miałam wrażenie, że fotografuję bez tego typowego „balastu fotografa”.
Trzeba też przyznać, że ten niewielki korpus, jest po prostu śliczny. Z zewnątrz wygląda jak retro-dalmierz wyciągnięty prosto z szuflady dziadka! Prosty, elegancki i retro. To aparat, który nie rzuca się w oczy, ale też od razu budzi sympatię. W dłoni leży pewnie, jest kompaktowy, lekki i sprawia, że po prostu chce się fotografować.
Niepozorny aparat z wielkim sercem
Może i na pierwszy rzut oka Fujifuji X-E5 wygląda niepozornie, ale nie dajcie się zwieść tej estetyce! W środku to sprzęt na wskroś nowoczesny i zaskakująco „poważny” jak na swoje rozmiary. W środku bowiem kryje się pełnoprawne, nowoczesne serce!
Absolutnie topowy 40-megapikselowy sensor X-Trans 5 zapewnia zdjęcia o ogromnej szczegółowości, która spokojnie wystarczy nie tylko na social media czy album podróżniczy, ale i na duże wydruki. Do tego stabilizacja obrazu (IBIS) i szybki autofokus z rozpoznawaniem ludzi i zwierząt sprawiają, że Fuji X-E5 radzi sobie w sytuacjach, w których wiele małych aparatów po prostu by się poddało.
Podczas wędrówek doceniłam też fakt, że Fujifilm X-E5 daje ogromną swobodę fotografowania „z ręki”. Stabilizacja matrycy, a dodatkowo optyczna w obiektywach – fotografowanie z ręki w pochmurny dzień, bez statywu, było ogromnym komfortem. Gdy chmury przykryły niebo i zrobiło się naprawdę ciemno, aparat nadal pozwalał złapać ostre kadry przy dłuższych czasach naświetlania. W takich chwilach aparat staje się sprzymierzeńcem, a nie kolejnym ciężarem.
Kolory, które opowiadają historie
Nie mogę nie wspomnieć o tym, co zawsze urzeka mnie w systemie Fujifilm – o symulacjach filmów. To coś więcej niż filtry. To narzędzie, które od razu ustawia narrację zdjęcia. Na Lofotach, gdzie światło bywa niezwykle miękkie, przełączanie się między „Classic Neg” a „Provią” zmieniało nie tylko kolorystykę, ale i sam odbiór chwili.
Classic Neg dodawał kadrom odrobiny nostalgii, przywołując klimat dawnych slajdów, a Provia sprawiała, że pejzaże stawały się bardziej realistyczne, niemal reporterskie. Te przejścia były dla mnie jak zmiana języka opowieści – subtelna, a jednak wyczuwalna.
To właśnie te detale sprawiają, że Fuji X-E5 daje coś trudnego do zmierzenia parametrami: radość fotografowania. To aparat, który zachęca, żeby go wyciągać, żeby próbować, żeby nie odpuszczać nawet w mniej sprzyjających warunkach. A na Lofotach „mniej sprzyjające” to codzienność.
Obiektywy, które dają swobodę
Do aparatu dobrałam dwa obiektywy, które miały uzupełniać się jak dwa głosy w duecie – jeden szeroki i uniwersalny, drugi bardziej intymny, pozwalający sięgnąć tam, gdzie oko krótkowidza nie dosięga.
Fujinon XF 16–50 mm
Fujinon XF 16–50 mm (eq. 24-75) był moim codziennym towarzyszem. 16 mm pozwalało objąć szerokie krajobrazy, majestatyczne góry i rozległe fiordy. Z kolei ogniskowe w okolicach 35–50 mm świetnie nadawały się do intymniejszych ujęć – rybackich domków, fragmentów architektury, czy spokojnych scen na plaży.
Obiektyw jest lekki, uszczelniony i ostry w całym zakresie. Nie jest demonem jasności, ale dzięki stabilizacji w korpusie mogłam spokojnie fotografować nawet wtedy, gdy światło zaczynało gasnąć. To obiektyw „zawsze pod ręką” – może nie robi furory parametrami, ale nigdy nie zawodzi.
Fujinon XF 70–300 mm
Drugim szkłem był Fujinon XF 70–300 mm (eq. 105-450) i to on dostarczył mi najwięcej frajdy! Dzięki niemu mogłam spokojnie fotografować renifery, nie podchodząc zbyt blisko i nie płosząc ich. Przy 300 mm, co na pełnej klatce daje ekwiwalent 450 mm, można było uchwycić naprawdę intymne portrety zwierząt, jakbyśmy podglądali je przez chwilę w ich własnym świecie.
Choć to teleobiektyw, to i tu trzeba przyznać, że jest dość lekki. Szczególnie jeśli pod uwagę weźmiemy jego możliwości, fakt,że jest stabilizowany a dodatkowo potrafi ostrzyć z bardzo bliska – niemal w stylu makro. Z małym Fujifilm X-E5 był dobrze wyważony. To było duże zaskoczenie, bo pozwalało eksperymentować z detalami, a nie tylko fotografować dalekie kadry – dla mnie taka fotografia to spora nowość!
Wrażenia z Lofotów
Podczas tej wyprawy aparat i oba szkła przeszły prawdziwy test. Na szlakach najczęściej sięgałam po Fujifilm 16–50 mm – był nieoceniony przy pejzażach, ale też pozwalał wydobywać drobne szczegóły, które łatwo umykają w majestacie krajobrazu. Gdy pojawiały się renifery, sięgałam od razu po Fuji 70–300 mm. Autofokus Fujifilm X-E5 i tryb śledzenia zwierząt współpracowały tu wzorowo – nawet kiedy zwierzęta chowały się w wysokiej trawie czy poruszały na tle skał to aparat od razu je „łapał”.
W codziennych sytuacjach – spacerach po małych miasteczkach, fotografowaniu plaż, czy detali architektury – wracałam do bardziej uniwersalnego zooma. Największą magią jednak były kolory. Światło Lofotów ma w sobie coś wyjątkowego, miękkość trudną do opisania słowami. Fujifilm oddaje je z niesamowitą naturalnością – zdjęcia nie wymagają wielu poprawek, bo już wprost z aparatu mają klimat, który przypomina kadry z dawnych slajdów.
Wady
Oczywiście nie jest to aparat idealny. Największym minusem dla mnie, szczególnie w skandynawskich warunkach, jest brak uszczelnień. Każdy przelotny deszcz sprawiał, że miałam lekką obawę, czy aparat wytrzyma. Na szczęście nic złego się nie stało, ale poczucie braku ochrony przed wilgocią siedziało gdzieś z tyłu głowy. Rozwiązaniem może być wodoodporny pokrowiec, jak np. Peak Design Shell, który dodaje spokoju podczas takich wypraw.
Filmowanie
A co z filmowaniem? Tu niestety jestem rozdarta. Z jednej strony Fujifilm X-E5 potrafi naprawdę dużo – 6.2K/30p, 4K/60p, F-Log2 i HLG brzmią świetnie, jednak to raczej opcja dodatkowa. Przy dłuższym nagrywaniu aparat ma tendencję do przegrzewania się i bateria topnieje w oczach. To aparat stworzony przede wszystkim do fotografii, a wideo traktuję w nim jako miły bonus.
Podsumowanie
Ten zestaw pokazał mi, że można podróżować lekko i nie rezygnować z jakości. Fujifilm X-E5, mimo że niewielki, daje ogromne możliwości i sprawia, że fotografowanie jest intuicyjne, szybkie i po prostu przyjemne. Fujinon XF 16–50 mm to obiektyw, który sprawdza się w niemal każdej sytuacji – od szerokich pejzaży po codzienne kadry. Z kolei Fujinon XF 70–300 mm otwiera drzwi do świata dzikiej natury i pozwala dostrzec fragmenty krajobrazu, które umykają gołym okiem.
Na Lofotach ten zestaw był nie tylko narzędziem, ale i towarzyszem. Lekki, wszechstronny, a jednocześnie niosący ze sobą jakość i charakter, za które fotografowie kochają Fujifilm. I choć zawsze można marudzić na brak uszczelnień czy ograniczenia w wideo, to jedno pozostaje pewne – Fuji X-E5 daje coś więcej niż same parametry. Daje radość fotografowania.












