Z obiektywami specjalnymi jest jak ze specjalnym agentem. Są stworzone do specjalistycznych, „chirurgicznych” zadań. Jakie obiektywy do zadań specjalnych warto rozważyć, by wzbogacić swoją fotograficzną torbę? I kiedy faktycznie powinieneś mieć je przy sobie?
Fisheye, potocznie zwany „rybim okiem”
Dobrym przykładem jest ultraszeroki obiektyw o nieskorygowanej dystorsji, czyli tzw. rybie oko (Fish Eye). Znam wiele przypadków, kiedy moi koledzy zdobywali w końcu upragniony obiektyw (tak, był czas, kiedy to nie było takie łatwe i tanie), po czym marnowali najlepsze ujęcia, które los im zsyłał. Po prostu nie potrafili oprzeć się pokusie zaczarowanej, zaburzonej geometrii świata widzianego przez rybie oko. Przyznam, że zwłaszcza na początku pokusa jest bardzo silna i „choroba ta” dotyka nawet zaawansowanych fotografów. Jest w tym coś z kolorowej egzotyki, która nas oczarowuje, jak koloryt indyjskich ulic i biegających po nich umorusanych dzieciaków biedoty. Sama egzotyka nie czyni fotografii interesującą i wartościową. To tylko nasza ułuda. Po co więc mieć w swoim arsenale taki obiektyw.
Kiedy przeanalizowałem mniej więcej swoje zdjęcia pod kątem użycia optyki, okazało się, że jeden z obiektywów, który dość często mam ze sobą w torbie, jest wykorzystywany niezwykle rzadko. Mimo wagi (niemałej, często liczę każdy gram) i po prostu upierdliwości związanej z kolejnym „gratem” – taszczę go uparcie przez świat, a używam rzadziej niż 1/10.000 zdjęć. O co chodzi? O to, że pewnych ujęć nie da się zrobić inaczej. Kiedy wiemy już, że to jest „WŁAŚNIE TEN KADR”, po prostu sięgamy do torby i instalujemy odpowiednią optykę.
A kiedy wiemy?
Dobrym przykładem jest zdjęcie, które wykonałem w roku 2001, w austriackim Tyrolu. Pojechaliśmy na sesję wspinaczkową, z różnych powodów nieco opóźnioną. U nas było jeszcze zimno, a bardziej na południe Europy było zdecydowanie cieplej. Lody w dolinach kompletnie się wytopiły, trzeba było szukać szczęścia na lodowcu. Od lokalnych przewodników dowiedziałem się o specyficznym uskoku lodowcowym. Niedaleko tego miejsca rozbiliśmy obozowisko. Na najpopularniejszym zdjęciu z tej sesji zobaczysz lodową jaskinię. Chodzi o to, że tam żadnej jaskini nie fotografowałem. To złudzenie optyczne. Po prostu obiektyw obejmował 180 stopni i lekko wklęsłą łukowato, przewieszoną ścianę, kiedy zwrócony byłem do niej plecami, sfotografował jak grotę.
Bez „rybiego oka” tej fotografii by nie było.
Kolejną fotografią, którą bardzo lubię jest zdjęcie wykonane „pod domem” – obok Schroniska Samotnia, w Karkonoszach. W trakcie pleneru fotograficznego, który się u nas odbywał, wyszedłem z kolegami „na papierosa” (nie palę, poszedłem dla towarzystwa). Kiedy zobaczyłem, jak intensywnie świecą gwiazdy w czerwcową, bezksiężycową noc, wróciłem się po aparat z wężykiem i statywem. Postawiłem go na łące, kilkadziesiąt metrów od schroniska. Ustawiłem obiektyw na południe, czas B. I wróciłem na piwo. Po 10 minutach zacząłem szukać sprzętu. Bezskutecznie, było bardzo ciemno – a latarki przecież użyć nie mogłem, żeby nie zaświetlić sceny. W końcu, po kolejnych kilkunastu minutach potknąłem się o nogę statywu…
Tu też, jak w poprzednim zdjęciu, użycie rybiego oka nie razi, a nadaje specyficznej atmosfery.
Kiedy jeszcze go używam?
Ostatnio częściej – dlatego, że obecne oprogramowanie doskonale niweluje dystorsje. Efekt znika, a szeroki kąt pozostaje, co można użyć w krajobrazie (panorama z jednego strzału).
W fotografii akcji – trzeba tylko uważać, by ważne elementy były w centrum kadru – cudów nie ma i prostowanie zaburza geometrię. Im bliżej brzegów, tym bardziej twarze będą wyglądały jak z psychodelicznego koszmaru…
Następnym grupą obiektywów specjalnych, o których chciałbym wspomnieć są ultraszerokie, ale skorygowane obiektywy. Działają prawie jak „rybie oko” po korekcie, np. w Lightroomie. Prawie, bo na pewno będziemy mieli lepiej oddaną geometrię, mniejszą aberrację chromatyczną, ostrość, zwłaszcza w rogach. Przykładem takiego obiektywu, o bardzo dobrych parametrach jest Sony SEL1224G.
Z całą pewnością mogę takie obiektywy polecić do architektury i do pejzażu.
Do tych samych zastosowań przeznaczone są obiektywy typu Tilt-Shift, czyli specjalistyczne obiektywy z ruchomą (regulowaną) osią optyczną. Daje nam to nie tylko dodatkową kontrolę nad perspektywą – pionową i poziomą, możemy np. „prostować” ściany budynków. Zmianie podlega również płaszczyzna ostrości, co daje specyficznie spłyconą i ustawioną ostrość. Zastosowanie tych obiektywów wykracza poza ramy tego artykułu.
Dlaczego poleciłbym stosowanie wspomnianego, ultraszerokiego zoom’a, zamiast prostowania zdjęcia w komputerowej postprodukcji”. Po pierwsze jakość obrazu, o której już wspomniałem. Po drugie – najważniejsze – podczas fotografowania widzimy finalny kadr, inaczej niż przy użyciu „Fish Eye” i późniejszym prostowaniu – kiedy to ostateczny kadr widzimy dopiero na monitorze komputera.
Obiektyw macro
Kolejnym działem do zadań specjalnych jest optyka macro. Daje nam ona możliwość ostrzenia ze znacznie mniejszego dystansu, przez co możemy fotografować obiekty bardzo małe. Zastosowanie jest dość szerokie, zwłaszcza, gdy fotograf w ten sposób kreuje swój własny, magiczny świat – bo tak widzi. Albo takie ma potrzeby – ja najczęściej używam takich obiektywów do zdjęć przyrodniczych.
Teleobiektyw
Na koniec zostawiłem sobie obiektywy, które większość początkujących amatorów uważa za wyznacznik profesjonalizmu. Kiedy przeciętny człowiek słyszy „fotograf National Geographic” wyobraża sobie faceta z ogromnym, białym teleobiektywem… Tymczasem prawda jest taka, że tego typu obiektywów używamy bardzo rzadko. Najczęściej są one na wyposażeniu fotografów przyrody (zwierzęta fotografowane z dużego dystansu) oraz reporterów sportowych, obsługujących duże imprezy. Nie jest to specjalny przywilej, a konieczność. Większość z nas unika jak ognia takich obiektywów, bo są bardzo drogie i bardzo ciężkie. Poza tym, jak dla mnie, dystans, który dzieli mnie od bohaterów zdjęć jest wyzwaniem – upakowanie emocji w takim kadrze, wymaga sporego doświadczenia i wiedzy. Ja zdecydowanie wolę podejść blisko.
Pamiętajmy też, że im dłuższa ogniskowa, tym więcej światła potrzebujemy – aby zdjęcie nie było poruszone – stąd tak ważne są w nich systemy stabilizacji obrazu, pożerające dodatkowo ogromne ilości prądu. Nie ma nic za darmo.
Pewnym uzupełnieniem optyki z tego segmentu są telekonwertery, zwyczajowo występujące w dwóch krotnościach: x1,4 i x2,0. Także tutaj borykamy się z problemem światła, które jest potrzebne w jeszcze większych ilościach, bo telekonwerter nie tylko zwiększa nam ogniskową – ten x2,0 dwukrotnie, czyniąc z obiektywu 300mm 600-kę. Niestety z obiektywu jasnego f2.8 robi nam obiektyw f5.6. Pół biedy jeśli dysponujemy tak jasnym obiektywem „bazowym”. Podpięcie telekonwertera do obiektywu np. 770-300mm f4,5–5,6 przy tych samych 300mm powiększonych do 600 zrobi nam obiektyw o minimalnej przysłonie f8.0… a to już ciut ciemno dla systemów AF i przyjemnej pracy. Dlatego, jeśli decydujemy się iść drogą miłośników przyrody, albo ostrzymy zęby na karierę fotoreportera sportowego – lepiej od razu zastanowić się nad porządnym, jasnym teleobiektywem od 300mm w górę.
Na zakończenie małe pocieszenie. Optyka „starzeje się” znacznie wolniej niż korpusy aparatów. I to ona, znacznie bardziej niż „puszka” (czyli korpus) decyduje o charakterze naszej fotografii. Na pewno warto przemyśleć swoje zakupy, ale akurat na optyce oszczędzanie jest najmniej sensowne. Warto poszukiwać, by dobrać swoje ulubione obiektywy do zadań specjalnych i dzięki nim wypracować swój własny, charakterystyczny dla nas styl w fotografii.