Mój kontakt z nowym modelem Olympusa w dniu jego premiery nie był długi, ale zdążyłam polubić go na tyle, żeby już za nim zatęsknić. Dlaczego aż tak? Odpowiedź na to pytanie pojawiła się właściwie już parę miesięcy wcześniej, kiedy miałam do czynienia z innymi aparatami z tej serii, czyli pierwszą wersją E-M10 oraz wyższym modelem E-M5 mark II. Dziś, mając w rękach kolejny model bezlusterkowca od Olympusa, upewniłam się co do jednej rzeczy, która jest absolutnie wspólna dla wszystkich tych aparatów. Zdjęcia robi się nimi po prostu PRZYJEMNIE. Na temat tytułowego Olympusa OM-D E-M10 mark II mam kilka specyficznych spostrzeżeń, którymi chciałabym się z Wami podzielić. Było w nim coś, na widok czego robiłam maślane oczy, bywało, że otwierałam buzię ze zdziwienia, a w pewnym momencie zmarszczyłam swoje ciemne brwi…
Od czego wszystko się zaczyna?
Oczywiście od spakowania. Do torby, w której mieści się zazwyczaj lustrzanka z jednym obiektywem i ładowarką, zapakowałam cały olympusowy zestaw, czyli: aparat E-M10 mark II z kitowym obiektywem, do tego rybie oko 8mm f/1.8, szeroki kąt 12 mm f/2.0, 45mm f/1.8, portretówkę 75mm f/1.8 i teleobiektyw 40-150mm f/2.8.
Wszystko, co potrzebne, jest pod ręką, a ciało nie boli, gdy balast ląduje na ramieniu. Od razu człowiek wychodzi na zdjęcia z lepszym nastawieniem, bo dla kogoś, kto na co dzień fotografuje pancerną lustrzanką, spacer z czymś tak małym i lekkim musi należeć do przyjemności. Żądza zdjęć poprowadziła mnie dziś uliczkami gdańskiej starówki…
Krok drugi: gdzie jest ten włącznik?!
Bywa, że w upale rozkojarzenie sięga zenitu, a znalezienie guzika on/off stanowi „problem”. A może to wcale nie wina upału tylko tego, że projektanci Olympusa wymyślili, że przeniosą ów guzik, z prawej strony, gdzie był przecież „od zawsze”, na lewą stronę, gdzie spodziewałam się raczej trybiku do ustawiania programów. Gdy w końcu znalazłam ten guzik, przyznałam, że był to w sumie dobry pomysł. Po prawej stronie, w zasięgu kciuka, znajduje się teraz to, co najważniejsze do fotografowania, czyli koła nastaw, a po lewej coś, czego używa się raz na długi czas, czyli włącznik. Warto podkreślić, że oprócz włączania i wyłączania urządzenia, ta sama dźwigienka przesunięta do końca podnosi lampę błyskową. Oryginalnie.
„Macalny” autofokus i inne funkcje w gęstym menu
Jest pewna rzecz, którą polubiłam w tym aparacie dosłownie od pierwszego wejrzenia – sposób w jaki można ustawiać ostrość. Podczas robienia zdjęcia z użyciem elektronicznego wizjera, dotykowy ekran, znajdujący się poniżej, zamienia się w coś na kształt touchpada. Patrząc w wizjer możemy przesuwać palcem po wyświetlaczu i wskazać dotykiem przedmiot, na którym aparat ma ustawić ostrość. Przed oczami pojawi nam się wówczas zielony kwadracik, zupełnie jak przy używaniu joysticka. Gdy przeczytałam w specyfikacji aparatu o tej funkcji miałam wątpliwości, czy będzie to wygodne. Czy po przyłożeniu wizjera do oka i „przyklejeniu” policzka do wyświetlacza, da się jeszcze po nim przesuwać palcem? W mojej lustrzance (Nikon D700) byłoby to niemożliwe. Olympus OM-D E-M10 mk II został zaprojektowany tak, że wizjer wystaje nieco poza płaszczyznę aparatu, a w przestrzeń, jaka powstaje między policzkiem a wyświetlaczem, da się jeszcze spokojnie wetknąć palec. Wydaje mi się, że ostrość sterowana dotykiem działa szybciej niż joystick i jest sporo wygodniejsza.
Skoro jesteśmy już w temacie wizjera nie mogłabym nie wspomnieć o czymś, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Na fabrycznych ustawieniach, natychmiast po zrobienia zdjęcia wyświetla się jego podgląd. Jednak nie na LCD, lecz w wizjerze! Strasznie spowalnia to robienie reporterskich, ulicznych zdjęć i traci się przez to cenne ułamki sekund, tak ważne w tego typu fotografii. Lubię czasami zrobić serię zdjęć nie odrywając wizjera od oka i dopiero po całej akcji obejrzeć to, co udało mi się uchwycić. Już po kilku pierwszych zdjęciach zraziłam się do tego rozwiązania i próbowałam to wyłączyć. Niestety, doklikanie się tej opcji w menu, żeby ją wyłączyć, graniczy z cudem.,, Nazwa tej funkcji, zresztą jak wielu innych w tym aparacie, totalnie z niczym się nie kojarzy i nie udało mi się jej nawet zapamiętać. Żeby dobrze wykorzystać ten aparat, trzeba go więc studiować krok po kroku, najlepiej z instrukcją w ręku.
Bezlusterkowe Olympusy naszpikowane są funkcjami dla geeków i osoby takie jak ja, którym do artystycznego wyżycia się wystarczało zazwyczaj pokrętło czasu i przysłony oraz jakiś osobny guzik od iso czy balansu bieli, w menu OM-D na pewno się pogubią. To technologiczny gąszcz, ale wart spenetrowania opcja po opcji. Na razie szczegóły zachowam dla siebie, ale dopatrzyłam się tam funkcji, które nie śniły się filozofom i na pewno będę je jeszcze testować na łamach bloga!
Osławiona stabilizacja
Poprzednia wersja tego modelu była wyposażona w trzyosiową stabilizację i w porównaniu do pięcioosiowej znanej z E-M5 II wypadała słabo. Albo inaczej. To raczej ta pięcioosiowa wypadała genialnie na tle tamtej. W nowej wersji, E-M10 mk II został wyposażony w pięcioosiową stabilizację znaną z wyższych modeli aparatów, jednak za cenę tych niższych. Podoba mi się takie rozwiązanie!
Długo szukałam ciemnego miejsca, w którym mogłabym zrobić zdjęcie z długim czasem naświetlania lub przy wysokim iso, żeby sprawdzić jak soft radzi sobie z odszumianiem. Niestety nie miałam przy sobie żadnego, pasującego filtra ND, który odciąłby część światła. Weszłam więc do zacienionej bramy, w której zauważyłam fantastyczne malunki. Jak widać na poniższych zdjęciach, z czasami krótszymi niż 1/10 nie ma najmniejszych problemów. Widoczne gołym okiem poruszenie obrazu pojawia się dopiero przy wydłużeniu czasu do 1 sekundy.
Wiele osób twierdzi, że na tak małej matrycy nie da się uzyskać małej głębi ostrości. Dzięki takim obiektywom jak 75mm f/1.8 uwagi tego typu można włożyć między bajki. Zrobiłam nim kilka detali na najniższej przysłonie, chociaż zdecydowanie wolałabym utrwalać nim twarze przechodniów. Ogniskowa bowiem i możliwość zejścia z przysłoną do 1.8 to dobre parametry do portretów. Z uwagi na problematyczne kwestie dotyczące ochrony wizerunku, postanowiłam ich jednak nie publikować.
Oprogramowanie: linie i kolory
Pozytywnie zaskoczył mnie też tez obiektyw 12mm f/2.0. Mimo że jest bardzo szeroki, nie dawał dużych zniekształceń. To, co widziałam przez wizjer aparatu, było lekko „krzywe” tu i ówdzie, ale po zrobieniu jpg oprogramowanie aparatu automatycznie prostowało wszystkie linie tak, że po zgraniu zdjęć z karty na komputer nie było już zupełnie nic widać.
Kolory miały być neutralne, a na niektórych zdjęciach wyszły tak nasycone, że można by się nimi dosłownie najeść. Czerwienie i błękity bywają jaskrawe. Kwitując krótko, kolory w trybie auto są przyjemne jak w rzeczywistości i nie trzeba poświęcać czasu na obróbkę. To duże ułatwienie dla osób, które chcą mieć dobre zdjęcia od razu, „nie uznają” Photoshopa albo nie mają czasu na obrabianie setek zdjęć z wakacji. Chociaż z drugiej strony nasycone kolory nie wszystkim muszą przypaść do gustu.
Podsumowanie
Jak to zwykle z premierami sprzętu bywa, znajdziecie od dziś w internecie całą masę testów, technicznych specyfikacji i będziecie się zastanawiać, kupić czy nie. Mam nadzieję, że moje wrażenia również naświetlą wam trochę temat. Użytkownicy Olympusa czekali na ten model z gęsią skórką na ciele, bo wiedzieli, że warto. Innym gwarantuję, że warto się do niego przekonać z dwóch powodów: dla paru mało znanych funkcji ułatwiających życie i dla tej czystej przyjemności, która przychodzi, gdy ogarnie się zawiłe z początku menu.
9 komentarzy
Witam czy taki bezlusterkowiec nada się do fotografii rodzinnej i czasami np. do zdjęć dziecka na zawodach piłkarskich?? Pozdrawiam
konkretne pytanie pani aleksandro czy kupic ten aparat czy ..jaki?
To jest fajny aparat za fajne pieniądze – oceniając ogólnie rynek foto. Ale czy to jest dobry aparat dla Pana? Musiałabym wiedzieć, jakie ma Pan oczekiwania wobec sprzętu, żeby stwierdzić czy ten model na 100% się Panu spodoba :)
Może Pan ze swoimi wątpliwościami zadzwonić na naszą infolinię 58 727 05 77 lub napisać do mnie maila a.polkowska@cyfrowe.pl na pewno pomożemy wybrać :)
Co do wersji mark II to generalnie nie jestem entuzjastą panującej mody na kult nowości. Co roku na siłę przeprowadza się lifting poprzedniego modelu i wypuszcza jako pseudo-nowość dla szpanerów. To tylko powiększa chaos na rynku, utrudnia zakup tym co go jeszcze nie dokonali, a tym co już dokonali – obrzydza się go. Stabilizacja 5-osiowa jest na pewno lepsza ale OM-D E-M10 powinien ją mieć od razu. Zmiany w mark II są całkowicie arbitralne i niekoniecznie. Moim zdaniem przerzucenie pokrętła trybów na prawa stronę zbytnio ją zagęszcza i przeciąża prawą rękę. Lewa po włączeniu zasilania już w ogóle nie bierze udziału w sterowaniu. I tak można od biedy, ale po co, skoro poprzednio było lepiej?
Zamiast na szybko wprowadzać na siłę przypadkowe zmiany, byłoby lepiej przeanalizować doświadczenia, wyciągnąć wnioski i wprowadzić zmiany obiektywnie przydatne. Do tego nie trzeba wprowadzać nowego, wszystko to można było zrobić w istniejącym modelu, uszczęśliwiając wszystkich użytkowników OM-D E-M10 w sposób następujący:
1. Wprowadzić aktualizację oprogramowania, która naprawi oczywiste niedociągnięcia np.
– uaktywni 2 niekonfigurowalne przyciski z 4 kursora (zamiast dodawać przycisk Fn3)
– umożliwi podgląd menu w wizjerze, a nie tylko na ekranie
– umożliwi wyłączanie ekranu w trybach LiveComp i Timelapse, który wyczerpuje niepotrzebnie słaby akumulator;
– z automatu włączy wyzwalanie seryjne w tych trybach bracketingu, gdzie teraz trzeba o tym pamiętać i robić to ręcznie.
2. Dodać lepszy akumulator lub zasilacz sieciowy lub grip z zasilaniem. Dostępny prawie tysiąca klatek w trybie timelapse można między bajki włożyć, bo w chłodniejszą noc i przy dłuższej ekspozycji akumulator nie pociągnie nawet połowy z tego.
Nie dziwię się, że firmy robią to co się opłaca im a nie klientom. Ale trochę się już dziwię klientom, że tak łatwo dają się wodzić za nos, zamiast dbać o własne korzyści.
Dzięki za cenne, krytyczne uwagi. Na pewno przydadzą się osobom, które mają w planie zakup w/w aparatu lub podobnego :)
Uwagi krytyczne dotyczą tylko sensu wypuszczania na rynek tej wersji mark II.
Sam aparat OM-D E-M10 uważam za bardzo dobry, wszechstronny i przyjemny w użyciu, choć nie wolny od wad – jak zresztą wszystko na tym świecie :-)
Statystycznie rzecz biorąc fotografia to hobby, nie zawód. Pewnie ciężko w tych czasach zarobić na życie fotografując, więc zarabiać trzeba na czym się da, a wydawać na to co się lubi.
W ww zestawie mocno ciąży chyba znakomity, ale absurdalnie drogi M.ZUIKO 75mm f/1.8. W większości sytuacji można go zastąpić Sigmą A 60mm f/2.8 , dla odmiany absurdalnie tanią (6-7 razy tańsza). Oczywiście światło już nie takie, ale też dość jasna i znakomita optycznie.
Za zaproponowany zestaw wychodzi ~23k PLN , jeśli nie zarabiam fotografią – sporo.
Ogólnie mówiąc fotografia nie jest tanim hobby… Rzadko kto może pozwolić sobie na kupno WSZYSTKICH obiektywów, jakie producent ma w ofercie, nawet jeśli pracuje jako fotograf. Gdybyśmy spojrzeli na podobne zestawy Canona i Nikona zestaw byłby jeszcze droższy.
Myślę, że niektóre obiektywy z wymienionych w artykule można by sobie spokojnie odpuścić – zakres niektórych ogniskowych się pokrywa itp. Wybierając body plus obiektyw kitowy (który nawiasem mówiąc jest lepszy jakościowo niż KITy innych marek) możemy zatrzymać się na kwocie 3500zł, co nie przeraża już tak bardzo :) Zestawy z większą ilością szkieł nawet zawodowcy kompletują latami :)