Od kiedy robię zdjęcia, zawsze chciałem je oświetlać, by mieć większą kontrolę nad ekspozycją. Chciałem też być mniej zależny od pogody i warunków danego miejsca. Jak każdy zacząłem od blendy, bo to proste i nie wymaga matematycznych obliczeń. Totalnie mi to nie odpowiadało. Po pierwsze musisz mieć kogoś, kto rozumie, jak ją trzymać i jak powinna odbijać światło. Po drugie, efekt jest mało powtarzalny i łatwo niszczony przez warunki pogodowe. Przyszła więc pora na zdalnie wyzwalane lampy błyskowe… W tej serii artykułów opowiem Ci, jak uzyskałem lepszą kontrolę nad światłem i w jakie narzędzia zainwestować, żeby mieć własne, przenośne studio fotograficzne w plenerze!
Dlaczego wolę światło sztuczne od naturalnego i dlaczego lampa moim zdaniem jest lepsza od blendy?
Od zawsze fotografuję z moją żoną, która mnie inspiruje i rzuca zupełnie inne światło na większość pomysłów. Szkoda byłoby zmarnować jej potencjał na trzymanie blendy… Zabieranie z kolei trzeciej osoby na sesję to już absurd. Ponadto, zawsze wiedziałem, że jedyne, co mnie zadowoli, to sztuczne światło. Takie, które mogę kontrolować zdalnie oraz modyfikować, tak jak chcę. Dodatkowo, światło lamp daje możliwość kreatywnego oświetlania, nie naturalnego, nie słonecznego, czyli takiego, na które nikt przed Tobą mógł wcześniej nigdy nie wpaść. To podnosi Cię na dużo wyższy poziom fotografowania
Kiedyś było trudniej
W czasach, w których zabrałem się za błyskanie, nie było tak rozbudowanych systemów jak dzisiaj. O TTL i HSS mogłem zapomnieć. Fakt, że wiedziałem jak wyzwolić reporterskie lampy, już był czymś niesamowitym. To nauczyło mnie kontrolowania ekspozycji bez zmian na lampie, samymi ustawieniami w aparacie. Co ciekawe od zawsze fotografowałem aparatami Canona, a pierwsza lampa wyzwalana przeze mnie zdalnie była Nikona. Ale, jak to?! Otóż wtedy nie miało to znaczenia, bo nie używałem TTL, a jedynie samo wyzwalanie błysku. Wystarczał mi pierwszy lepszy nadajnik studyjny z wbudowaną baterią. W tamtych czasach popularne i bardzo drogie były wyzwalacze PocketWizard. Jednak ja jako biedny, początkujący fotograf używałem i tak świetnych Skyport’ów firmy Elinchrom. Mam je do dzisiaj i nadal zdają egzamin przy wymagających projektach.
Początki bez TTL i HSS. Czego się nauczyłem?
Brak TTLa nauczył mnie tego, jak poszczególne ustawienia wpływają na moc błysku. Chodzi o to, że błyskając w plenerze chcę osiągnąć idealny balans pomiędzy fotografowaną postacią a tłem. Dzięki przysłonie kontroluję moc błysku padającego na modela. Czasem naświetlania kontroluję jasność tła, na które nie pada sztuczne światło lampy. W tej sytuacji, jeśli mam już dobrą ekspozycję na modelu, wystarczy zmienić czas, żeby tło było jaśniejsze lub ciemniejsze, pozostawiając modela ciągle tak samo oświetlonego. Oczywiście do tego możemy zmieniać jeszcze moc błysku z lampy, ale podbieganie w kółko do niej, celem zmniejszenia błysku w pewnym momencie zaczyna być frustrujące. Właśnie dlatego powstał system TTL oraz nadajniki pozwalające zmieniać ustawienia lampy zdalnie.
Jak działa TTL i HSS i… po co Ci to?
Przyszły czasy, w których Canon, Nikon i sukcesywnie cała reszta producentów wbudowali w swoje lampy komunikację przesyłającą bezprzewodowo TTL. Początkowo przez błysk, czyli lampa na aparacie wysyłała sygnał do lamp obok o tym, jak mają błyskać. Był to jednak strasznie prymitywny sposób komunikacji, powodujący wiele błędów i omijający wiele błysków. Lampy musiały się widzieć. TTL to w wolnym tłumaczeniu pomiar światła przez obiektyw (through the lens), w tym trybie lampa zawsze błyska dwa razy. Zazwyczaj w ogóle tego nie widać, bo błyski są tak blisko siebie. Pierwszy błysk, tzw. przedbłysk służy pomiarowi. Aparat szybko analizuje oświetloną scenę oraz koryguje siłę błysku i wysyła tą informację do lampy, by następny błysk miał już odpowiednią moc. Proste i kosmicznie skomplikowane zarazem.
HSS to z kolei seria błysków (High Speed Sync), która pozwala na skrócenie czasu naświetlania nawet do 1/8000. Standardowo lampy pozwalają na błyskanie do 1/200 (dla cropów 1/250), ponieważ tylko do tego momentu migawka otwiera się w całości, przy każdym krótszym czasie migawka przesuwa się stopniowo po matrycy, przez co wpuszcza mniej światła. By ominąć to ograniczenie, lampy błyskają kilkukrotnie, tak by została naświetlona równomiernie cała matryca. Wadą tej funkcji jest właśnie to kilkukrotne błyskanie, ponieważ palnik nie jest w stanie w tak krótkim czasie naładować się do pełna, przez co błysk jest odrobinę słabszy. Na dłuższą metę takie błyskanie potrafi szybciej wyssać moc z baterii. Lampy różnych firm różnie radzą sobie z tym HSS, niektóre niby je mają i aparat wyczuwa funkcję, ale przy błysku zupełnie tego nie widać. Ja korzystam od lat z Profoto, a i tutaj najbardziej używalny HSS jest dopiero modelu od B10.
Jak radziłem sobie przed HSS i dlaczego dziś nie wyobrażam sobie życia bez niego?
Dla mnie głównym celem używania HSS jest możliwość otwarcia przysłony celem zmniejszenia głębi ostrości i to w bardzo słoneczny dzień. Zdarzało mi się tak robić nawet przy bezchmurnym niebie, ze słońcem bezpośrednio za modelami palącym tak, że nie dało się patrzeć przez wizjer.
Zanim lampy z HSS zaczęły działać używalnie, po prostu zakładałem na obiektyw filtr szary, ustawiałem czas na 1/200 i lampę na pełną moc. Resztę doprecyzowałem przysłoną i przez wiele lat działało to dla mnie idealnie. Jednak problem zaczął się pojawiać, kiedy zacząłem często zmieniać obiektywy, bo polubiłem stałki. Pozostaje zakup filtra najczęściej nie taniego, bo przecież nie założę byle chińskiego bubla na swoje arcyszlachetne szkła serii L. Ewentualnie można przekręcać filtr z jednego na drugi i tak czasem robiłem, ale jak pali słońce, para czeka na fotkę, a ja kręcę najpierw przy jednym obiektywie, później przy drugim, żeby znowu wrócić do pierwszego to samego zaczyna mnie to irytować, a pomyśl, co oni czują. Następnie zachodzi słońce, a ja wydłużam i wydłużam czas, no bo ciemno się robi i kombinuję, czemu te drogie szkła tak słabo sobie radzą ze światłem, by następnie znowu kręcić filtrem. HSS pozwala ominąć tą bolesną procedurę i po prostu fotografować. Jak zmienia się sceneria nie muszę nic zmieniać, automatyka cały czas mnie pilnuje. To naprawdę wygodne rozwiązanie dla tak zakręconego fotografa jak ja.
Czy te lampy naprawdę potrzebują tak dużo technologii? Szczyt luksusu
Wydawałoby się, że nie. Lampa powinna błysnąć i tyle. Ta technologia służy jedynie naszej wygodzie i obchodzeniu ograniczeń fizycznych. Dzięki temu właśnie możemy rejestrować obraz lepiej niż widzi oko. Dla mnie luksusem jest, kiedy mogę postawić lampę 15 metrów od siebie i mieć pewność, że błyśnie. Dobra, z tą pewnością różnie bywa, dlatego właśnie wolałem doinwestować w Profoto, dopiero teraz mam pewność, której nie dają mi nawet flagowe speedlighty od Canona. Luksusem jest też to, że mogę zmieniać zdalnie ustawienia tej lampy, a nawet włączyć i wyłączyć światło modelujące. Szczytem luksusu dla mnie jest fakt, że do plenerowej lampy, która ma moc studyjnej, mogę dodać jeszcze małe lampy reporterskie z tego systemu, które z kolei mogę włożyć dosłownie wszędzie, a ograniczeniem jest tylko moja własna wyobraźnia.
Jak się za to zabrać i co kupić, jeśli nigdy wcześniej nie błyskałeś w plenerze?
Jeśli dzisiaj miałbym zacząć od zera, kupiłbym sobie lampę A1 pasującą do mojego systemu (a już mają wersje pod wszystkie systemy) i kontroler Profoto Connect. Nie wyobrażam sobie lepszego i łatwiejszego startu.
Po pierwsze, nie marnujesz zakupu, bo możesz lampy używać na aparacie. A jak miałeś jakąś inną lampę reporterską, to możesz ją sprzedać. Już tylko tym zabiegiem zyskasz wiele, bo ta lampa to naprawdę Royce-Royce wśród lamp reporterskich. Do niej możesz dobrać sobie wiele modyfikatorów, filtry żelowe, gridy, a nawet mini-softboxy montowane w najprostszy możliwy sposób dzięki magnetycznemu zaczepowi.
Wyzwalacz Profoto Connect to urządzenia tak proste, że nie ma sobie równych. Żadnych liczb ani kombinowania. Zakładasz nadajnik na aparat i ustawiasz auto. Następnie w smartfonie, który łączy się z nim przez bluetooth ustawiasz, czy chcesz, żeby lampa błyskała mocniej czy słabiej.
Dzięki TTLowi lampa sama dobierze sobie moc błysku niezależnie od trybu, w jakim fotografujesz. Ja nigdy nie miałem z tym problemu, ale moja żona od zawsze unikała lampy jak ognia. Właśnie dla niej kupiłem Connect i teraz używa go stale, dzięki czemu nasze zdjęcia są bardziej spójne. Ania nie lubi bawić się w manualne ustawienia, bo woli skupiać się na ludziach. Podczas sesji najczęściej fotografuje w trybie AV, gdzie ekspozycję obniża o -1.0 EV, co powoduje, że tło jest ciemniejsze. Lampa błyska w trybie auto z ustawieniami +1.0 EV, dzięki czemu modele są idealnie oświetleni, a cała ekspozycja jest praktycznie idealna już w aparacie. Teraz w LR wystarczy narzucić swój styl kolorystyczny i gotowe. Obróbka takiego zdjęcia nie zajmuje więcej niż 1 minutę. Czysta frajda i żadnych ograniczeń.
Jak wejść na wyższy poziom?
Dodatkowym atutem jest fakt, że jak będziesz chciał wejść na wyższy poziom, możesz dokupić drugą lampę A1 lub nawet B10 i wszystko nadal wyzwalać tym samym Connectem.
Jeśli dobrnąłeś tak daleko w czytaniu tego artykułu wiem, jak desperacko potrzebujesz dowiedzieć się, jak ogarnąć tę całą technologię w lampach, by to one nareszcie zaczęły słuchać Ciebie.
Studio fotograficzne w plenerze – to dopiero początek!
Tym artykułem rozpoczynam serię, w której stopniowo będę wprowadzał Cię w meandry plenerowego studia fotograficznego. W następnym artykule przedstawię konkretne przykłady i ustawienia podczas błyskania. Z całości materiału zamierzam przygotować również film na moim kanale YouTube.
Zapisz się newsletter!
Dzięki temu nie przegapisz nowych artykułów, jako pierwszy dowiesz się o darmowych warsztatach foto-video i zgarniesz najlepsze rabaty na zakupy w Cyfrowe.pl! Nie martw się, nie wysyłamy spamu, ani nie piszemy codziennie :) Tylko wartościowe treści!