Czym różni się zwiedzanie na rowerze od innych sposobów podróżowania z perspektywy fotografa? Czy 10 kg sprzętu fotograficznego można nazwać „słodkim ciężarem”? O pakowaniu na wyjazd i fotografowaniu z perspektywy siodełka opowiada Anita Demianowicz, podróżniczka, reporterka i organizatorka festiwalu podróżniczego TRAMPki – spotkania podróżujących kobiet.
Cyfrowe.pl: Oprócz tego, że współpracujesz z kilkoma magazynami podróżniczymi, dużo publikujesz również na swoim blogu. W ostatnim czasie królowały tam wpisy na temat wyprawy rowerowej po Saksonii. Dlaczego wybrałaś akurat tę formę podróży? Lubisz taką formę zwiedzania, czy było to bardziej podyktowane Twoją pracą?
Anita Demianowicz: Jestem aktywna i lubię w ten sposób spędzać czas. Wydawnictwa i firmy zgłaszają się do mnie z takimi propozycjami, bo pasuję do tego zadania. W Saksonii na rowerze byłam dwukrotnie. Pierwszy raz sama na zaproszenie niemieckiej organizacji turystycznej, w tym roku również na ich zlecenie, ale połączyłam to z wakacjami z mężem. Fotografowanie podczas wyjazdu rowerowego wiąże się z pewnymi trudnościami. Nie można się szybko przemieścić z miejsca na miejsce tak, jak samochodem. Gdy warunki na miejscu zdjęć nam nie odpowiadają, nie pojedziemy szybko gdzieś indziej, żeby ratować materiał. Niejednokrotnie nie mam możliwości powrotu w miejsce gdzie warunki nie dopisały. Trudniej jest też z tego względu na to, że latem zachody słońca są późno, wschody bardzo wcześnie, a są to przecież najlepsze momenty do fotografowania krajobrazów. Zdarzało mi się, że siedziałam gdzieś do nocy, wracałam na trzy godziny do namiotu i właściwie po chwili wstawałam na wschód słońca. A następnego dnia… miałam do przejechania 80 czy 100 km! Jadąc samochodem można się gdzieś w ciągu dnia zdrzemnąć, a rowerem… musisz jechać dalej.
Jestem pod wrażeniem!
W podróży mam ogromną motywację do tego, żeby wstawać o świcie. Wiem, że prawdopodobnie okazja do zrobienia zdjęcia się nie powtórzy. Nieco inaczej jest w domu. Np. postanawiam, że wstanę rano i pojadę do Gdyni sfotografować Torpedownię. Otwieram oczy, patrzę, że jest brzydka pogoda i śpię dalej.
Jakie jeszcze miejsca oprócz Saksonii udało Ci się sfotografować podczas rowerowych wypraw?
Iran, częściowo Turkmenistan. Jechałam też z Ukrainy przez Rumunię i Bułgarię do Turcji. To był styczeń-luty. Było zimno. Mimo mrozów udało mi się co nieco sfotografować, ale zimą jest trudniej niż latem. Nie chcesz się zatrzymywać ze względu na chłód. Jedziesz ubrana jak yeti i nie możesz wygodnie przewiesić sobie aparatu przez ramię. Rowerem jeździ się super również po Skandynawii i Islandii, gdzie jest pięknie, ale wiadomo, pogoda nie zawsze dopisuje. I oczywiście sporo jeździłam po Polsce. Zwłaszcza podczas mojej podróży dookoła Polski miałam dużo czasu, żeby spokojnie fotografować.
Toskania, Włochy. fot. Anita Demianowicz
Morawy, Czechy. fot. Anita Demianowicz
Saksonia, Niemcy. fot. Anita Demianowicz
Czy zdjęcia z wyprawy rowerowej różnią się od tych robionych na innych wyprawach?
Samochodem często przejedziemy przez jakieś miejsce i nawet go nie zauważymy. Jadąc wolniej rowerem jesteśmy w stanie wyłapać punkty, które z samochodu by nam umknęły. Głównie mam na myśli przypadkowe miejscówki, bo jak się jedzie na wyprawę, stricte fotograficzną, to udajemy się w konkretne miejsca, które chcemy sfotografować. Jadąc rowerem też wiem, co chce mieć na zdjęciach, ale jestem bardziej otwarta na to, co mnie spotka po drodze.
Pewną trudnością jest dla mnie fotografowanie i jeżdżenie samemu, choć tak właśnie najczęściej podróżuję. Gdy schodzi się z miejsca zdjęć, jest już ciemno, a gdy idzie się na wschód jest jeszcze ciemno. Bardzo często dziewczyny, które również fotografują, pytają mnie, czy się boję. Gaz pieprzowy i latarka czołówka to podstawa oprócz aparatu. Gaz kupił mi mój mąż po nieciekawym incydencie, który o dziwo nie miał miejsca w podróży, lecz w mojej dzielnicy, niedaleko domu…
Bardzo ciekawi mnie to, w jaki sposób udaje Ci się wszystko spakować i poukładać na rowerze. Zwłaszcza, że nie podążasz za modnym trendem i nie wymieniłaś lustrzanki na bezlusterkowca, jak poprzedni nasi rozmówcy, Marcin Dobas, czy Karol Nienartowicz.
No właśnie, ostatnio zaskoczyła mnie informacja, że nawet Karol zaczął używać bezlusterkowca, bo gdy byliśmy na wspólnym wyjeździe w górach, jakieś pół roku temu, zarzekał się, że „lubi dźwigać”! A ja? Mąż cały czas mi truje, żeby zamienić lustrzankę na bezlusterkowca… Jednak też lubię dźwigać, więc to nie jest dla mnie problem… No dobra trochę jest…
Taki słodki ciężar?
Hm… na wyprawach, gdzie jest do dyspozycji samochód, tak jak jeździ Piotrek Trybalski, Marcin Dobas lub gdy jest jedna baza i się wokół niej krąży, to inna sprawa. Wtedy w ogóle nie ma problemu, zabieram cały sprzęt. Natomiast rower i trekking po górach to trudniejsza sprawa. Kiedy byłam w grudniu z grupą w Chile, to klęłam w pewnym momencie na to, że zabrałam jeszcze statyw, który waży ze 2 kg. Nie było łatwo, zwłaszcza, że cały sprzęt campingowy i fotograficzny musiałam nieść sama. Ważył ok 25 kg. Rowerem jednak sprzęt transportuje się łatwiej.
Jaki masz system pakowania tego sprzętu na rower? Jak to układasz, segregujesz?
Na bagażniki w rowerze mocuję sakwy. Plecak foto z reguły kładę z tyłu i mocuję gumami do bagażnika. Kupiłam jakiś czas temu wygodny plecak, który jest mi łatwo przerzucić z ramienia i szybko wyciągnąć aparat. Pewnie wielu to mówi… ale aparat musi być pod ręką! Bo jeżeli jest głęboko schowany, to nie będzie nam się chciało go wyciągać, gdy zobaczymy coś ciekawego. Trzeba zatrzymać rower, odpiąć plecak z bagażnika, wyciągnąć aparat, zmienić obiektywy. To trwa. I nieraz słyszałam teksty w stylu „a tam, zrobię fotę, jak będę wracać” albo „zrobię to później”, itp. Żeby uniknąć takich sytuacji staram się, gdy jadę przez ciekawe tereny, trzymać aparat na wierzchu.
Na wierzchu, to znaczy? Przypięty gdzieś do roweru, czy na szyi?
Mam go normalnie na pasku, przerzucony przez ramię na skos, na plecach. Zakładam wtedy jakiś mały, stałoogniskowy obiektyw, żeby sprzęt nie obijał się o mnie za bardzo. Gdy muszę zmienić obiektyw, wtedy dopiero zatrzymuję się na dłużej.
Czyli cały swój bagaż wieziesz w sakwach przymocowanych z tyłu roweru, sprzęt foto w plecaku również na bagażniku, a aparat z podręcznym obiektywem masz na pasku przerzucony przez ramię?
Właśnie tak.
A czy masz jakiś specjalny pasek na swoje rowerowe podróże z aparatem?
Nie, mam najzwyklejszy pasek z zestawu. Mam też pasek reporterski Quick Strap. Używałam go m.in. w Stanach podczas zwiedzania kanionu. Niestety aparat majtał się i ostro walnął o skałę. Taki pasek jest fajny w mieście, ale nie w podróży, na trekkingu. Co prawda, ze standardowym paskiem też zdarzyło mi się przywalić aparatem, ale jest wtedy mniejsze ryzyko. Wolę mieć aparat ściśle przy ciele, na krótkim pasku.
Jak wygodnie nosić aparat, czyli 7 rodzajów pasków fotograficznych
Oczywiście rożne są metody przewożenia sprzętu i na to, żeby mieć aparat pod ręką, ale wiadomo, że każdy ma swoje przekonania i przyzwyczajenia. Niektórzy np. chowają aparat do sakwy na kierownicy. Ja nie jestem przekonana do tego rozwiązania. Mimo, że można tę torbę wyścielić dodatkowo jakąś gąbką albo folią bąbelkową, to jednak miejsce na sterze jest tym, gdzie drgań jest najwięcej i nawet dodatkowa warstwa gąbki może nie zapobiec wstrząsom. Poza tym, zdarzało mi się czasami wywrócić na rowerze, bo jeżdżę od jakiegoś czasu w espedach, w takich wpinanych butach i różnie z tym bywa [śmiech]. Czasami człowiek się zapomni! Nie jest to więc zbyt bezpieczne. Nawet mimo tego, że mam amortyzację w rowerze, to wydaje mi się, że tam aparat jest najbardziej narażony na wstrząsy. Gdy się całą drogę jedzie po asfalcie, to wiadomo, jest spokój. Jak się jedzie po szutrze i nierównej nawierzchni, tak jak, gdy jechałam przez Iran i Turkmenistan: non stop pustynia, szutry i tarka, której rowerzyści nienawidzą, to sprzęt cały drga. Podczas tej wyprawy jeden z obiektywów przestał ostrzyć. Okazało się, że w środku coś się poluzowało. Oczywiście nie jest w stu procentach pewne, że stało się to przez jazdę na rowerze i te drgania, ale najprawdopodobniej właśnie dlatego. Na szczęście obiektyw można było naprawić po powrocie, ale to dodatkowy koszt i strata czasu. I kadrów.
A sakwy to jest jakaś marka fotograficzna czy rowerowa? Co z plecakiem?
Moje sakwy to najzwyklejsze sakwy rowerowe, a sprzęt foto i laptop wożę w specjalnym fotograficznym plecaku Vanguard. Wcześniej, na początku mojej drogi, gdy miałam mniejszy plecak, a sprzętu przybywało, zdarzało mi się, że jakiś obiektyw albo laptop jechał w sakwie. Zawsze się wtedy jednak bałam, zatrzymując gdzieś na obiad lub zostawiając rower przed sklepem, czy ktoś mi tego nie ukradnie. Teraz staram się pakować wszystkie cenne rzeczy, całą elektronikę, łącznie ze wszystkimi kabelkami, do jednego większego plecaka, a w sakwach przewozić pozostałe rzeczy. Wtedy mam ten komfort, że mogę zabrać plecak z najcenniejszymi rzeczami ze sobą, gdy zostawiam rower poza zasięgiem wzroku.
Co oprócz torby fotograficznej, plecaka i paska? Czy są jakieś alternatywy?
To była moja metoda na większe wyjazdy. Gdy jeżdżę po mieście albo na jednodniowe wycieczki, to zabieram plecak, który wożę na plecach. Gdy tylko się przemieszczam i wiem, że nie będę robić zdjęć po drodze, wkładam cały plecak do sakwy. Natomiast gdy zwiedzam miasto z poziomu siodełka, zawsze przerzucam aparat z „pięćdziesiątką” przez ramię. Jak to któryś z wielkich fotografów kiedyś powiedział i co lubi powtarzać Tomasz Tomaszewski na swoich warsztatach i wykładach, na których bywam: jeszcze żadna wielka fotografia nie została zrobiona innym obiektywem niż pięćdziesiątką. I gdy nie fotografuje krajobrazów, do których z reguły używa się szerokiego kąta, zakładam właśnie małą „50-tkę”.
A jak zabezpieczasz sprzęt? Wspominałaś że Twoje wyprawy często narażają sprzęt na brud, kurz i inne atrakcje. Czy wkładasz je po prostu do fotograficznego plecaka czy jeżdżą jeszcze w jakichś dodatkowych futerałach?
Chyba nie jestem tutaj najlepszym przykładem do naśladowania. Bo niestety należę do osób, które niezbyt dbają o sprzęt. Uważam, że to narzędzie pracy i nie cackam się z nim. Oczywiście jak kupuję coś nowego, to mam postanowienie, że teraz to już będę dbała i czyściła go, ale szybko mi to niestety mija. Staram się, ale rożnie z tym wychodzi. Przypomina mi się tu taka historia z życia moich znajomych. Mam kolegę, który kupił sobie terenowy samochód, żeby jeździć nim offroad. Gdy była ku temu okazja, by jechać wspólnie ze znajomymi, pojechali wszyscy tylko nie on. No bo przecież kupił sobie nowy samochód i nie może go porysować ani pobrudzić. Ja nie mam takiego podejścia.
A na wypadek deszczu?
Kupiłam sobie pokrowiec przeciwdeszczowy z rękawem. Taki, w który można włożyć aparat i ręce. Chociaż ostatnio na Festiwalu Kolorów w Gdańsku, wykorzystałam inny, prosty sposób.
Reklamówka?
Nie. Tym razem folia spożywcza! Owinięte szczelnie i się sprawdziło.
Co zabierasz ze sobą na wycieczki, co jest w Twoim plecaku na każdej wyprawie, co wyciągasz z niego w poszczególnych momentach?
Od samego początku fotografuję lustrzankami Nikon. Pierwszym moim aparatem był D80, który kupił sobie mój mąż, kiedy postanowił, że będzie fotografem, a później ja wyjeżdżałam w swoją pierwszą, wielką, ważną dla mnie podróż i zaczęłam uczyć się fotografii. Odpadałam dosyć szybko podczas tłumaczenia, co to jest przysłona, ISO, itd., ale udało się to opanować. Później był Nikon D7000 i od około roku robię zdjęcia Nikonem D750. Teraz mąż namawia mnie, żeby przesiąść się na bezlusterkowca i nie wykluczam tego, ale nie jestem jeszcze przekonana. Bezlusterkowca na pewno chciałabym do reportażu, fotografii ulicznej. Głównie dlatego, że taki aparat mniej rzuca się w oczy, nie drażni ludzi. Ludziom wydaje się, że taki niepozorny, amatorski. Myślą, że może ktoś sobie robi pamiątkowe zdjęcia, a nie, że zajmuje się fotografią i będzie z tego robić później jakiś użytek. No i bezlusterkowiec nie hałasuje. Oczywiście nie chodzi o to, żeby jakiś człowiek nie zauważył, że robi mu się zdjęcia, tylko o to, że, robiąc reportaż, to fotograf nie chce, żeby człowiek mu pozwał do obiektywu. Więc trzeba to zdjęcie zrobić tak, aby on nie zwracał na aparat uwagi, a dopiero potem z nim porozmawiać, poprosić o zgodę na użycie zdjęcia. Natomiast jak przykłada się do oka lustrzankę, to skupia się na sobie uwagę innych.
Głównie zajmuję się fotografią krajobrazową. Stąd np. w mojej torbie Nikkor 16-35 f/4.0. Mam jeszcze Sigmę 70-200 f/2.8, którą uwielbiam… ale dopiero od momentu kalibracji. Natomiast gdy jestem w dłuższej podroży, fotografuję również ludzi. Ambicje mam też odnośnie fotografii ulicznej, ale tych zdjęć na razie nie publikuję, bo moi czytelnicy nie są do takich przyzwyczajeni. Realizuję teraz długoterminowy projekt, który jest bardziej o mieście, no i do tego używam stałki Nikkor 50mm f/1.8, chociaż kusi mnie niekiedy, żeby wyjąć dłuższą ogniskową, bo czasem boję się do ludzi podejść… [śmiech]
Myślałam ze człowiek, który zwiedził pół świata, nie boi się innych ludzi…
Nie, nie boję się, ale dużo łatwiej jest mi fotografować ludzi za granicą. Nie robię im zdjęć ukradkiem, bo oczywiście pytam, czy mogę ich sfotografować, ale łatwiej nawiązuje mi się kontakt w podroży. Nie wiem z czego to wynika. Może w niektórych krajach ludzie inaczej reagują na aparat. W Polsce zdarzało mi się, że ktoś zareagował agresywnie. Te obawy oczywiście przełamuję, choć nie jest to łatwe. Ktoś mi kiedyś powiedział, że najlepszym sposobem na ćwiczenie odwagi w fotografowaniu obcych ludzi jest fotografia ślubna. Na weselu jesteśmy w środowisku, które wie, że jest fotografowane, więc jest łatwiej. Natomiast ja ślubów nie fotografuję, więc było mi z tym oswajaniem trochę trudniej.
Wracając do tematu obiektywów, przymierzam się jeszcze do zakupu zooma 24-70mm f/2.8.
Zamiast 16-35 czy dodatkowo?
Dodatkowo. [śmiech] No i chyba będę musiała w podroży z któregoś zrezygnować… Może właśnie z tego 16-35 na takie wyjazdy z plecakiem, rowerem, bo jednak tam, gdzie zabraknie mi szerokokątnego obiektywu, zawsze mogę zrobić panoramę, używając 24-70.
Którego obiektywu najczęściej używasz? Który najbardziej pasuje do Twojego stylu fotografowania i podróżowania?
Bardzo często zmieniam obiektywy i zdarza mi się nawet zrobić ten sam kadr dwoma różnymi szkłami. Ostatnio w Toskanii i na Morawach chyba nie wyjęłam innego obiektywu niż 70-200. Zapamiętałam jeden komentarz z mojego fanpage. Pod zdjęciem z Moraw ktoś napisał, że jest w sumie zaskoczony, bo przyzwyczaił się, że krajobraz to jednak szeroko, a teleobiektyw pokazuje zupełnie inną perspektywę, zwłaszcza w krajobrazie. Było to dla niego coś zaskakującego.
Myślę, że dużo zależy od kraju… Na Islandii najwięcej fotografowałam szerokim kątem. Olbrzymie wodospady, duże otwarte przestrzenie. Idealne miejsce do robienia panoram. W miastach najczęściej używam ogniskowej 50 mm.
Chciałabym kiedyś móc zobaczyć taką infografikę z mapą świata, gdzie odpowiednim kolorem zaznaczysz kraje, jaki tam zabrać obiektyw!
Dobry pomysł! Obawiam się jednak, że nieprędko będzie to możliwe. W wielu krajach byłam, zanim jeszcze na dobre zainteresowałam się fotografią i robiłam wtedy zdjęcia tym, co miałam, nie zawsze tym, czym bym chciała. No i nie fotografowałam wtedy cały czas. Teraz, gdy gdzieś jadę, robienie zdjęć jest dla mnie bardzo ważne albo wręcz najważniejsze. Właściwie dopiero od dwóch lat dostałam szajby i nie rozstaję się z aparatem. Na pewno wrócimy jeszcze do tego pomysłu!
——————————-
Anita Demianowicz, podróżniczka, fotografka i reporterka. Na co dzień współpracuje z magazynami podróżniczymi i prowadzi swoją stronę www.banita.travel.pl. Zwykle pół roku w roku jest w drodze. Podróżuje przede wszystkim sama, często na rowerze, najchętniej do Ameryki Środkowej. Organizuje unikalny festiwal podróżniczy TRAMPki- Spotkania Podróżujących Kobiet w Gdańsku. W zeszłym roku wydana została jej pierwsza książka „Końca świata nie było”, w której pisze o szukaniu swojej drogi w życiu podczas trwającej pięć miesięcy podróży przez kraje Ameryki Środkowej.
4 komentarze
Super wywiad. Sporo jeżdżę na szosie z małym aparatem, ale czasem patrząc na przeróżne widoki chciałoby się mieć ze sobą swój sprzęt z codziennej pracy. Połączenie pasji kolarskiej i fotograficznej to zdecydowanie nie jest łatwy i lekki wybór :) Świetnie się czytałosię.
Fajny artykuł, zazdroszczę też wypraw. Też jeżdżę na rowerze z aparatem, rowniez na nartach i problem z posiadaniem aparatu zawsze na wierzchu rozwiązalem uchwytami Peak Design – mocuje się do paska plecaka (na rowerze używam typu slingshot) i aparat się nie buja a jest zawsze pod ręką. To rozwiązanie sprawdza się i na nartach, i w górach, i wszędzie….
Fajny wywiad, dziękuję.
:-)
Cieszymy się tą miłą opinią i zapraszamy do poczytania innych naszych wywiadów :) https://blog.cyfrowe.pl/tag/wywiad/