Fotografia wojenna jest kojarzona głównie z fotografami. Jednak kobiety w tym środowisku odgrywają niezwykle istotną rolę, często przynosząc ze sobą unikalny punkt widzenia i wrażliwość na ludzkie cierpienie. Dowodem na to mogą być fotografie Simony Supino. Jest to niezwykła kobieta, znakomita fotografka wojenna i dowód kobiecej siły i determinacji w dość męskim świecie. W jej fotografii widać nie tylko dramatyzm bitew i zniszczenia, ale także intymność ludzkich historii.
Rozmowa z Simoną Supino to nie tylko pogłębienie naszego zrozumienia wojennych realiów, ale także możliwość zobaczenia, jak kobiece spojrzenie może przynosić nowe światło na te mroczne obszary ludzkiej historii.
Zdjęcia ilustrujące wywiad pochodzą z projektu „WIND OF CHANGE”, oraz „THE BEGINNING”. Mogą przedstawiać sceny przemocy, które dla niektórych mogą być szokujące.
Jacek Koślicki: Gdybyś miała określić swoją pracę jednym słowem, to jakby ono brzmiało?
Simona Supino: Myślę, że po prostu fotoreporterka. Poza pracą w Ukrainie zajmuję się też innymi tematami, którym zdecydowanie daleko do wojny czy kryzysów. Zupełnie szczerze nie przywiązuje wielkiej uwagi do nazewnictwa: dokumentalistka, fotoreporterka, fotografka…
Nie lubię być nazywana fotografem wojennym, bo w moich zdjęciach nie ma dużo tej wojny. Nie fotografuje frontu, walk, żołnierzy w okopach. Jestem po tej drugiej stronie – stronie zwykłych cywili i tego, jakie wojna odciska piętno na ludziach i kraju.
Jeśli jednak nalegasz, żebym jakoś się określiła, to bardzo lubię angielskie słowo, którego brakuje mi trochę w polskim słowniku: „Photojournalist”. Choć dosłownie tłumaczone jest jako fotoreporter, podkreśla jednak dziennikarski aspekt mojej pracy. Często ludzie myślą, że praca fotografa ogranicza się do naciskania spustu migawki i dokumentowania zastanej rzeczywistości, ale nic bardziej mylnego! Nasza praca nie różni się wiele od pracy dziennikarza, tylko jako środka wyrazu używamy obrazu, a nie słów.
Jak w ogóle zaczęła się Twoja historia?
Już będąc w liceum, wiedziałam, że chcę pracować z obrazem. Wtedy tez dostałam pierwszy aparat i zaczęłam stawiać nieśmiałe pierwsze kroki. Po skończeniu szkoły poszłam na studia fotograficzne i będąc jeszcze na 3 roku, musiałam zaliczyć praktyki. Choć to pewnie wielu wyda się dziwne, to świadomie wybrałam Super Express.
Wtedy pracowali tam naprawdę świetni, utytułowani fotografowie, których zdjęcia pokazywali nam w szkole. Przez Super Expres przewinęło się naprawdę wielu wybitnych fotografów i przykładów można by tu mnożyć! Zależało mi na miejscu, w którym poznam ludzi, od których będę mogła się czegoś nauczyć. I tak też się stało!
Jak to się stało, że jako stażystka wylądowałaś w samym sercu płonącego Majdanu? Co cię skłoniło do podjęcia pracy w tak ekstremalnych warunkach?
Z Majdanem wyszło trochę przez przypadek… Telewizja Polska organizowała koncert polskich artystów w geście solidarności z Ukrainą. Był cały samolot z miejscami dla dziennikarzy i noclegi dla prasy. Byłam na stażu, ale wyraziłam gotowość i o dziwo zostałam wysłana.
Początkowo jechaliśmy tylko w celu dokumentacji koncertu, ale w trakcie przygotowań wybuchły pierwsze zamieszki. Zostałam… W tym momencie automatycznie ze stażu stałam się współpracownikiem, wiec można powiedzieć ze to był naprawdę „początek” mojej zawodowej pracy.
Dlaczego wtedy zostałaś? Czy to była wewnętrzna potrzeba, czy trochę ten romantyczny mit snujący się od czasów Roberta Capy?
Odpowiem zupełnie szczerze. Miałam 21 lat i wierzyłam, że fotografią będę naprawiać świat, ale nie planowałam robić tego na wojnie… Jednak gdy pojechałam na Majdan, zobaczyłam tam determinację i niezłomność ludzi, gdy wybuchły zamieszki, znalazłam się w sercu rewolucji, były to uczucia nie do opisania. Z jednej strony ogromne poczucie niesprawiedliwości i złość, z drugiej poruszenie i wiara w sprawiedliwość. Pamiętam, że chodziłam wtedy ulicami Warszawy i zastanawiałam się co by było gdyby coś takiego wydarzyłoby się u nas.
Czy ludzie tak licznie wyszliby na ulice, czy moi rówieśnicy zamiast pić piwo i chodzić na imprezy, czy oni przeprowadziliby się na barykady, żeby spędzać noce w mrozie na ulicy w imię szeroko pojętej wolności? Im dłużej nad tym myślałam tym więcej pojawiało się we mnie wątpliwości, że tak by nie było, że jest w tych ludziach jakiś duch, którego u nas brak, że młodzi mają inne priorytety i wartości. Był też strach, że u nas też się tak może wydarzyć, że będą prowokacje, a strach wtedy najłatwiej mi było oswoić. W jakimś sensie przygotować.
Myślę, że wtedy moje reakcje i działania były powiedzmy… Podskórne. Intuicyjne. Czułam i wiedziałam, że muszę działać, że tak należy, wierzyłam że moje zdjęcia są świadkiem historii i niosą ważne przesłanie. Z upływem lat, zaczynałam rozumieć coraz więcej, obserwowałam przemiany polityczne i społeczne, w głowie miałam coraz więcej pytań, na które szukałam odpowiedzi. Myślę, że to głównie ta ciekawość świata i ludzi świadczy o jakości i autentyczności naszej pracy.
Dziś też byś tak zrobiła? Dlaczego mimo niebezpieczeństwa wciąż się tym zajmujesz?
Dziś patrzę na to wszystko nieco inaczej i teraz, jako dorosła kobieta, na to pytanie odpowiedziałabym, że nie ma we mnie zgody na przemoc. Nie możemy być obojętni, a przede wszystkim ja nie chcę być obojętna na agresje państwa, które bezpodstawnie napada na inne państwo, niosąc za sobą tyle bezsensownej śmierci, ludzkiej tragedii i cierpienia.
Uważam, że trzeba ludzi tymi naszymi fotografiami kłuć w oczy, żeby właśnie wojna nie stała się czymś normalnym, czymś na porządku dziennym, a tak się niestety dzieje. Mija 3 rok od pełnoekranowej inwazji Rosi na Ukrainie, a świat o tym zapomniał. Świat się zmęczył pomocą. Polska zapomniała, że jest krajem, który graniczy z wojną. Zapominamy, jeśli nie będziemy sprawy nagłaśniać, jeśli nie będziemy działać, to wcale nie jest wykluczone, że na przestrzeni kilku/kilkunastu lat nagłówki gazet będą mówić o inwazji Rosji na Polskę, nie Ukrainę.
Ja wiem że nie mam mocy, aby zmienić świat, ale mogę przynajmniej próbować dobijać się do świadomości ludzi. Zmuszać do refleksji, zadawania pytań czy choćby braku obojętności, która jest kluczowa w tym chorym świecie, w którym przyszło nam żyć.
Jakie są Twoje priorytety przy dokumentowaniu konfliktów z perspektywy fotograficznej? Jakie są Twoje refleksje na temat etyki pracy fotoreportera w sytuacjach konfliktowych? Czy widzisz i potrafisz wskazać różnicę między Twoimi zdjęciami a zdjęciami kolegów fotografujących podobne tematy?
W mojej pracy zawsze najpierw jestem człowiekiem, a dopiero później fotografem. Kieruje się empatią i szacunkiem dla osób, które są bohaterami moich zdjęć i nie robię niczego, co mogłoby wprawić ich w dyskomfort lub naruszyć ich prywatność. Jestem świadoma tego, że moje fotografie mogą mieć wpływ na opinię publiczną, dlatego staram się fotografować w sposób jak najbardziej rzetelny i obiektywny.
Każdy z nas ma inna wrażliwość wiec na szczęście nasze zdjęcia są inne. Myślę, że wynika to głównie z naszych różnic indywidualnych, czyli naszych doświadczeń, wychowania i przekonań osobistych. To one wpływają na to jak interpretujemy i reagujemy na różne sytuacje czy choćby jakie tematy podejmujemy. Nie wiem, czy płeć ma tu duże znaczenie.
Dla mnie osobiście w mojej pracy bardzo ważne jest pokazywanie kontekstu kulturowego, i szerszego kontekstu konfliktu, aby przybliżyć odbiorcy przyczyny i skutki tego, co się dzieje oraz wpływu, jaki ma to na społeczeństwo i poszczególne jednostki.
Jakie były najtrudniejsze momenty w Twojej karierze? Jak Ty sobie z nimi radzisz?
Najtrudniejsze momenty dla mnie to widok ludzkiego cierpienia. I to nie tego fizycznego tylko psychicznego. Morza bezsensownych tragedii, śmierci, rozbitych rodzin i cierpienia bliskich. Jak sobie z tym radzę? Jestem pod stałą opieką terapeuty, mam przestrzeń, w której mogę bezpiecznie porozmawiać, o tym co się dzieje i o trudnych dla mnie sytuacjach i doświadczeniach.
Jakie wyzwania napotykasz podczas pracy w obszarach, gdzie życie codzienne jest zagrożone?
Napotykałam różne przeszkody pracy w Ukrainie. To zmienia się też na przestrzeni lat. Gdy tuż po Majdanie w 2015 roku wyruszyłam na wschód, było mi bardzo trudno pracować. Niestety w Ukrainie panuje patriarchalizm i jako kobieta nie zawsze jestem traktowana poważnie i adekwatnie.
To się powoli zmienia, duża zmiana nastąpiła w 2022 po Inwazji Rosji, kiedy zaczęli przyjeżdżać dziennikarze z całego świata, w tym wiele kobiet. Wcześniej bardzo często słyszałam pytania „co ja tutaj robię?”, że wojna jest dla mężczyzn, a ja powinnam siedzieć w domu.
Było też wiele sytuacji, gdzie nie dostałam jakiegoś dostępu, tylko dlatego, bo byłam kobietą, a zdarzało się to głównie w pracy z wojskowymi. To się bardzo zmieniło i takie sytuacje na szczęście się już nie zdarzają. Choć z drugiej strony to obecnie wszyscy dziennikarze pracujący w Ukrainie, niezależnie od płci, zderzają się z biurokracją i bardzo trudnym dostępem do wielu tematów.
Myślę, że wiele osób interesuje też aspekt bardziej techniczny. Jakie narzędzia czy techniki fotograficzne są najważniejsze w pracy na wojnie? Jaką, z Twojej perspektywy, rolę odgrywa sprzęt?
Przede wszystkim sprzęt nie może nam przeszkadzać. W teorii musi być możliwie jak najprostszy i kompaktowy, niezauważalny, niezawodny i uniwersalny. Najważniejsze jednak to dobrze znać i czuć swój sprzęt. W sumie zabawne, że pytasz, bo do tej pory fotografowałam Canonem 5D Mark IV z zestawem obiektywów stałoogniskowych, ale to nie jest najmniejszy sprzęt.
Poczułam, że przyszedł czas na zmianę. Przed ostatnim wyjazdem wypożyczyłam w Cyfrowe.rent Canona R5 i obiektyw Canon RF 24-70 f/2.8. Przesiadka ze stalek na takiej klasy zoom to naprawdę duże ułatwienie, głównie dlatego, że nie tracę czasu na przepinanie obiektywów. No i muszę przyznać ze ten obiektyw ładnie „rysuje”.
Jeśli chodzi o samą puszkę, to to, co zrobiło na mnie największe wrażenie to cicha migawka. Dla mnie to szczególnie ważne kiedy fotografuje w trakcie wywiadów, czy w sytuacjach bardziej intymnych kiedy nie chce zwracać na siebie uwagi dźwiękiem migawki. Dzięki temu jestem bardziej niezauważalna. Człowiek nie wie kiedy robię mu zdjęcie, wiec zostaje w sobie i swoich prawdziwych emocjach, gestach. Widzę tu ogromna różnice względem lustrzanki, która przy każdym nadciśnieniu spustu zwracała uwagę. Zyskałam nowe możliwości i tak, sprzęt ma ogromne znaczenie w tej fotografii.
…a wybiegając nieco w przyszłość. Jakie są Twoje nadzieje i obawy dotyczące przyszłości obszaru fotoreportażu kryzysowego i wojennego?
To zależy czy pytasz w kontekście globalnym, czy naszego podwórka? Jeśli mówimy o Polsce, to nie możemy nawet mówić o teraźniejszości, a co dopiero o przyszłości. Polskie media nie wysyłają praktycznie wcale swoich korespondentów, a o fotografach nie będę nawet wspominać…
Wszystkie artykuły obrazowane są zdjęciami z agencji. Fotoreportaży nikt nie publikuje, poza jednym magazynem, którego stawki są niestety… bardzo niskie, żeby nie nazwać ich ostrzej. Jeśli wynagrodzenie za cały fotoreportaż jest niższe niż dzienna stawka zagranicznych tytułów, to niestety, ale bardzo czarno widzę przyszłość polskich mediów.
No, a nie wspomniałam nawet o braku wsparcia logistycznego, czy ubezpieczeniu dla korespondentów polskich mediów… Z mediami zagranicznymi sytuacja wygląda na szczęście trochę lepiej. Przede wszystkim jest tam przestrzeń na publikacje takich materiałów. Duże, światowe, tytuły to także ubezpieczenia, logistyka, wynagrodzenie, securit na porządku dziennym.
Wiem, że wielu z moich kolegów nie jest optymistycznie nastawionych do przyszłości naszego zawodu, ale ja mam jednak jakieś wewnętrzne przekonanie, że świat potrzebuje i będzie potrzebował naszych zdjęć. Świetnym przykładem jest wojna w Strefie Gazy, gdyby nie fotoreporterzy, którzy są na miejscu i pracują w tych nieludzkich warunkach, to świat nie obiegłyby obrazy okrucieństw, których dopuszcza się Hamas. Mamy namacalne dowody. Mamy obrazy, z którymi ciężko jest dyskutować. Mamy kontrargumenty do Izraelskiej propagandy. Gdyby to były tylko słowa to pewnie trudniej byłoby w nie uwierzyć.
Poza tym fotografie i ruchomy obraz działają na trochę innym poziomie, poruszają inne warstwy w odbiorcach, a sama relacja staje się kompletna. Moim zdaniem są i będą potrzebne. Pewnie ograniczą się do największych gazet, które będą miały budżety i do Agencji Prasowych, ale trudno mi sobie wyobrazić znikniecie naszego zawodu.
Czy Twoim zdaniem dokumentowanie konfliktów i kryzysów ma sens z perspektywy humanitarnej?
Uważam ze fotografowanie kryzysów i wojny ma ogromny sens z perspektywy humanitarnej. Przede wszystkim zwiększają świadomość społeczna na temat skali cierpienia, ale też są środkiem wywierania presji na rządy i organizacje międzynarodowe, aby nie ignorowały tego, co się dzieje.
Bardzo często współpracuje też z NGO-sami i wiem, że dokumentowanie konfliktów jest ważnym narzędziem w pozyskiwaniu środków finansowych i wsparcia dla działań humanitarnych. A poza tym takie fotografie są świadectwem historycznym, który może służyć jako dowód popełniania zbrodni wojennych (jak na przykład to, co wydarzyło się w Buczy) czy mogą pomoc w dokumentowaniu łamania praw człowieka i pomoc w oskarżaniu winnych. Więc tak, widzę w tym bardzo duży sens.
Kończąc już naszą rozmowę, gdybyś miała powiedzieć jedną rzecz osobie, która chciałaby zacząć działać w strefach objętych kryzysem, to co by to było?
Dobrze zastanówcie się nad tym, dlaczego chcecie to robić i nie róbcie tego jeśli nie wiecie, po co to robicie.